...jak mnie dawno tu nie było. Ale coś dziś napiszę. Na pielgrzymce we Włoszech Już dawno, ale skoro trzeba coś napisać to napiszę o tym. Było super. Asyż jest piękny, taki przytulny. Tam byłem jeszcze normalny (i tu się kryje paradoks- bo z jednej strony ja zawsze jestem normalny- tak twierdzę ja, a z drugiej- ja nigdy nie jestem normalny, jak twierdzą inni). Trafiliśmy do przyjemnego hoteliku pod Asyżem z basenem (oczywiście zapomniałem „kąpielówek”), polem do gry w pétanque, czyli w bule (były wszystkie duże bule, zabrakło małej czarnej... kuli), boiska do piłki nożnej i koszykówki (to jakoś dziwnym trafem w ogóle mnie nie zainteresowało :P) i to chyba wszystko. Aha, na tej pielgrzymce do mojego bogatego zbioru przezwisk (szyna, Yogi, Wódz Tęgie Jajo, etc.) dołączyły kolejne- sówka i maruda. Powstało ono na skutek odchyłu koleżanki Anny- między nami to właściwie to była WC w wersji soft, ale pamiętajcie- ja tego nie pisałem :P. Oprócz mnie w kompanii znalazł się kłapouch(IV miejsce na XVII OTK), kubuś puchatek(II miejsce), tygrysek(Mateusz), Krzysiu (Zbysiu), Kangurzyca (ksiądz----> czyżby wpadła na jakiś trop) i oczywiście Maleństwo (Grzegorz- zastanawiające...). Kłapouch cieszył się powodzeniem... u Włochów, szczególnie jednego z kelnerów w restauracji hotelowej :P i kieszonkowca we metrze. W pokojach była klimatyzacja i lodówka w poełni zaopatrzona- były trzy wody mineralne, coca-cola, schweps, fanta, sprite i piwo włoskie. Po naszym wyjeździe w lodówce pozostało tylko to ostatnie, bo nie było otwieracza. 3 dni w Rzymie przebiegały dość spokojnie. Nie zostałem ani razu zatrzymany przy przechodzeniu przez bramkę do wykrywania metalu (a trzeba było mnóstwo razy przechodzić- w Muzeach Watykańskich, przy wejściu do samego Watykanu, przy wejściu do Auli Pawła VI PP. i jeszcze gdzieś, ale nie umiem sobie w tym momencie przypomnieć gdzie). Nigdzie też nie zepsułem niczego (a to naprawdę wielki sukces mając na uwadze główki zajączków w „Zorbie” czy sala na 18-stce Wielkiej Trójki z Bytomia), ale nadrobiłem sobie tę adrenalinę na audiencji generalnej na Auli Pawła VI PP. Było tak: najpierw papież był w Bazylice św. Piotra i też tam zawitaliśmy. Tam odmówiliśmy Pater noster i Benedykt XVI pojechał do Auli. No to ja uznałem, ze też należy tam się zjawić. I po kolejnym przejściu przez bramkę i chwili oczekiwania znalazłem się w niej. Niesety była już przepełniona i z WC wersja soft podeszliśmy bliżej barierek i usiedliśmy na podłodze. Wyczytywano wszystkie grupy pielgrzymkowe, które są na auli. Po wyczytaniu każda grupa jakoś pokazywała swą obecność. Z mojej grupy byłem ino ja i WC ver. Soft, przynajmniej tak mi się wydywała. No i kiedy ksiądz przeczytał po polsku „Pielgrzymka Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego w Katowicach i laureaci Olimpiady Teologii Katolickiej” trzeba było coś zrobić. Byłem przekonany, ze jeszcze ktoś się jednak z grupy dostał i zaczną krzyczeć. A tu nic. Głusza jak w Puszczy Białowieskiej. Nie czekałem chwili dłużej kiedy wyskoczyłem w górę, zacząłem krzyczeć i machać do Benedykta. Wyobraźcie sobie- 8 tysięcy ludzi siedzi (nieważne ile stało) i nagle wyskakuje taki jeden i zaczyna się drzeć. A tym jednym jestem ja :D Aula zaczęła mi bić brawo, papież do mnie pomachał (pewnie se pomyślał- biedny, niezrównoważony chłopiec :) ale co tam). Po audiencji podchodzili do mnie ludzi, klepali mnie po ramieniu i mówili „Bravissimo” i wszyscy się do mnie uśmiechali(albo się ze mnie śmiali) - od Gwardii Szwajcarskiej po internacjonalne mohery, które też się tam włamały :] Później było w miarę spokojnie. Przez te trzy dni mieszkaliśmy w Rocca di Papa niedaleko Castel Gandolfo w hotelu z przepięknym widokiem na rezydencję papieską, średniowieczne miasta Umbrii i trzy lotniska. Mimo, że było to 30 km od Rzymu (tak jak z Gliwic do Katowic) to aby się dostać do stolicy na 10 musieliśmy wyjechać o 6 i jadąc autostradami i obwodnicami ledwo zdążaliśmy (dla porównania jak wracałem z Katowic do Gliwic A4 zajęło mi to zawrotny czas 30 minut, wliczając w to oczywiście jazda w korkach w centrach obu miast). Jedzenie było bardzo smaczne- szczególnie pizza. Jadłem jedną bitą godzinę w uliczce prowadzącej do Panteonu, bo spód był trochę twardy, a sztućce- wręcz przeciwnie. Kiedy w końcu się uwinąłem z tym rarytasem matka z dzieckiem siedzące obok zaczęły mi klaskać (po prostu „obklaskany” zostałem tam po wsze czasy :)). Lodów się też tam objadłem, ale warto było- lody włoskie to majstersztyk w skali światowej- szczególnie wielkość gałki, smaki i... cena oczywiście :/. Parokrotne się zgubiłem- najgorzej to wyglądało w Wenecji, a w Rzymie trafiłem do jakiejś dzielnicy żydowskiej i w ogóle dziwnie tam było. Ale najeździłem się też metrem rzymskim. Uwielbiam ten środek lokomocji. Trochę na krótko mnie on przeraził jak zaczął się kręcić w naszej grupie kieszonkowiec. Najpierw próbował na tyłach. Później pod pretekstem niemożności utrzymania równowagi próbował ukraść kłapouchowi portfel z kieszeni. Na szczęście kłapouch się lekko odsunął, co go zniechęciło. Udał się do swej naćpanej oblubienicy i zaczął z nią obmyślać plan. Nagle oblubienica się rzuciła na naszą grupę wrzeszcząc coś po włosku. Kieszonkowiec chciał się wtopić w nas, ale zapomniał, że to Polacy mają w kraju linię autobusową z największym zagęszczeniem kieszonkowców na centymetr kwadratowy (178 lub 176 w W-wie) i ponownie mu się nie udało. Później ktoś ich powstrzymał i było już nudno :P. Ale oczywiście nie byłem tam sam na tej pielgrzymce. Zacznę od najgorszych przechodząc do najlepszych. Najpierw w ogóle byłem przerażony, bo myślałem, że będą same stare mohery. Ale nie było. Dwie mnie ino irytowały do stopnia najwyższego: jakaś taka tleniona stara blondyna, która chciała mieć wszystko co najlepsze najlepiej za darmo i ruda, która się rzucała o nie wiadomo co. Raz miałem z nią spięcie (nie mogłem się nikim nie pokłócić) gdy się an mnie wydarła, że przyszedłem za późno po audiencji. To ja jej na to, że byłem w środku i musiałem jakoś stamtąd wyjść, a nie byłem tam sam, tylko prócz mnie było tam kilka tysięcy innych ludzi i oni mieli ten sam cel, więc niech czasem pomyśli zanim się o coś rzuci, bo to tyle trwało, nikt przede mną czerwonego dywanu nie rzucał, mimo, ze wyskoczyłem sam przy czytaniu. I na tym się moje kontakty z nią skończyły i wcale nie było mi tego żal :P Zdjęć teoretycznie zrobiłem 506, bo zostałem obdarzony cyfrówką z kartą 1GB. Ale niestety 200 zdjęć mi nie chciało się wgrać i trzeba było je usunąć :/ I to te najfajniejsze- z Ogrodów Watykańskich :(. Co do ludzi, to byli bardzo fajni. Przytoczę tylko tych, którzy wyjątkowo się zaznaczyli w mojej świadomości: Kłapouch- Tomek z ogonkiem (z długimi włosami), bródką i zdjęciem narzeczonej Balbiny w portfelu, Kuba- II miejsce w późniejszym okresie utrkaweczka zalecająca się do koleżanki z autokaru, Zbychu- bardzo fajny człowiek, szczególnie dlatego, ze nie lubił tych samych bab, co ja :P, Mateusz- mój sąsiad w drodze do Włoch, później musiał tam zostać, kuzyn Natalii- która też została i która dostawała szalu z Anną- tryumfatorką plebiscytu „Młody Artysta Roku”- wiadomo, każdy artysta był lekko świrnięty :P, wersja soft WC, siostry Małgorzata (żadna Gośka) i Natalia- zabawne siostry, szczególnie Małgośka. Nie chciała podać siostrze kawy, bo ta ja nazwała „Gośką”. Kłóciła się ze mną, że jakiś tam gościu z innej pielgrzymki ma żółte oczy, bo on jej się strasznie spodobał, czemu dała wyraz podczas powrotu do autobusu. Gdy zauważyła, ze on się wraca krzyknęła „W tył zwrot!” i zaczęła niby tak bezwiednie iść jego śladem. Och wy dziewczyny, jesteś naprawdę przezabawne, latać za facetem, aby na was zwrócił swoją uwagę. Narzeczeństwo- siedziało za mną i cały czas albo słuchali muzyki, albo ze sobą rozmawiali. Mary- dumna ze swoich piegów dziewczyna nie umiejąca znaleźć logicznych powodów, dla których nie wpuszczono jej do Bazyliki św. Marka z torbą, choć inni z nią wchodzili, a poza tym miała ją jeszcze 10 minut wcześniej na mszy w tej samej świątyni. To była taka elita pielgrzymkowa. Pewnie zapomniałem jeszcze o kimś, ale nie pamiętam, które to Anie, Natalie i Agnieszki, bo ich było mnóstwo. Przepraszam Was wszystkich z góry. A teraz jestem w Polsce. Byłem już dwa razy w kinie- raz w Multikinie na „Shreku 3”- godne polecenia i na w Cinema City na „Zodiaku”- film i fabuła fajne, chociaż trochę za długie- prawie 3 godziny. W Forum Gliwice też już byłem i muszę powiedzieć, ze centrum jest nawet przyzwoite. Albo jutro, albo w piątek wyjeżdżam na wieś, do Rozumic, przygotowywać grunt pod 18-nastkę. Dekle będą na początku września, tylko trochę musza stanieć nagrody na bazarach :P Teraz jest w trakcie corocznego wielkiego sprzątania pokoju, który trwa już drugi dzień, nic końca nie zapowiada, musze przewertować Newsweek’i i Goście Niedzielne z 2005 roku, wybrać co ciekawsze artykuły i je powycinać (ja nadal uważam, że jestem normalny). Poza tym musż eprzeczytać książki, których nie przeczytałem i które wypożyczyłem. A wypożyczyłem naprawdę fajne książki- o Kubie z roku 1959 ”Czekając na śnieg w Hawanie”, pierwowzór „Kodu Leonarda da Vinci”- „Święty Graal, Święta krew”, jedna z książek, które najbardziej lubię czyli „Świat Zofii” i kontynuacje „Pippi i Sokrates”. Ok., kończę, bo trochę się rozpisałem, ale cóż... cały ja. Do zobaczenia we wrześniu, ewentualnie w ostatnim tygodniu sierpnia na ranczu w Rozumicach. Dekle będą już na pewno gotowe. Ciao!