środa, 30 marca 2011

Jeśli idziesz przez piekło...


   ...nie zatrzymuj się, idź dalej (W. Churchill). W moim przypadku przechodzenie należałałoby zastąpić "Jeśli jedziesz na Yellow Ramie vel Latającym Pieronie...". Bo to co dzisiaj przeżyłem to było swoistego rodzaju piekło. Ledwo wyjechałem w drogę na uczelnię, już zaczęli trąbić! I nie przestali do końca. Ktoś nawet okno otworzył i coś tam krzyczał. Gdybym miał tylko siłę (jechałem pod górkę na Filaretów) to bym odkrzyknął na pewno coś w stylu "P*****l się!". No ludzie! Ja rozumiem, że rower zwalnia wiecznie spieszących się kierowców, ale jeśli ktoś myśli, że będę jeździł po dziurawym chodniku (po którym, jeśli by się bawić w formalistów, jeździć nie można) albo dziurawym poboczu, to się grubo myli. Przecież gdybym nie musiał, nie jeździłbym jezdnią, bo sam tego nie lubię i unikam, jak tylko można. Ale trzeba też trochę zrozumienia! No dobra, wyżaliłem się :D
   A teraz o piekle licencjatu. Ja nie wiem, chciałem być dobrym i sumiennym studentem. No nie udało się, ale w końcu nie ma się czemu dziwić. Ale muszę się pochwalić, że wszelki sprawy związane z terminami pozałatwiałem w Jamie Smoka. Dziewice żyć będą. Ale kiedy już szczęśliwy myślałem, że zostało mi jeszcze tylko spotkanie z prof. Zytą, dowiedziałem się, że nie figuruję na liście studentów do obrony w Instytucie Ekonomii. I tak  chodzenia od Annasza do Kajfasza ciąg dalszy. Oby tylko nie skończyło się tym samym :/ 
  Ale prócz tego jest wiosna. Można tak przyjąć. I pociągi się nawet nie spóźniają. Da się żyć. A Warszawa nie jest taka zła, jak ją malują. Tak samo i Artesy ;-) no chyba, że Big Mamma czy Małpa w czerwonym. Choć już trochę dostaję drgawek na słowa odpowiedzialność, transcendencja, dyskurs. Brrrr...

środa, 23 marca 2011

Boję się Baśki...

...bo Baśka każe zadawać pytania. Albo przydziela panela. A ja się nie nadaję do jednego ani do drugiego. Ale nie dała mi spokoju. Po referacie podeszła do mnie i wręczyła mi mikrofon oczekując pytania. A ja musiałem takie na szybko, na głupio wymyślić. Teraz mam obsesję, że wszędzie widzę Baski z mikrofonem każące mi zadawać pytania! Po prostu trauma! Adam, nie będę się już śmiać z żadnego panelowca ani z nikogo w ten sposób nie żartować! Obiecuję!
A w ogóle to byłem z artesowcami we Fridzie na Nowym Świecie. Lokal świetny. Ubikacje to małe dzieła sztuki. Nie wiedziałem czy mogę z nich skorzystać, czy mam tylko się przyglądać. Wszystko z porcelany pomalowane w stylu Fridy. Aż głupio było korzystać. Aczkolwiek lokal ten miał jeden feler, a mianowicie niemożność rozdziału rachunku przez co pół grupy latało po Nowym Świecie w poszukiwaniu bankomatu.
A wykłady jak wykłady. Jedne nudne, inne jeszcze bardziej. Ale notatki mam, nie ze wszystkich wszak, ale są! Na przykład "Jak są pytania to ja mam trochę odpowiedzi" (to od prof. Bralczyka, no po prostu rozwalił system swoim wystąpieniem), "Jak się obżeram to się od-chudzam, czyli przestaję być chudy", "Drogi Panie Kiciu Dziwaku...", "Nie podoba mi się to. Za dużo transcendencji. Nie wiem o co my chodzi, ale czekam na obiad".
Ale damy radę! Ja nie dam rady?! 

P.S. w ogóle po raz kolejny zmieniłem login. Bo w Gle(i)witz już nie jestem, Angelusem tym bardziej, raczej stałem się Wandererem. Zdecydowanie Wandererem ;-)

wtorek, 22 marca 2011

Opium w Uorsole...

... czyli Bartek na sesji głównej AAL. O odpowiedzialności. Interdyscyplinarnie. Aczkolwiek najpierw o tej odpowiedzialności (za studentów) powinien usłyszeć ten, kto rezerwował nocleg, bo zarezerwował go o jeden dzień za późno. Ale w sumie dzięki temu dostałem pokój w części dla ludzi, a nie slumsach xD I okazało się, że na AAL jest mnóstwo krajanów, wprost ze Śląska :-) I nie ma przeintelektualizowanego bełkotu. Chyba nawet mi się spodoba ta konferencja.Mówię to z całą odpowiedzialnością. 
   Sama konferencja zaczęła się od peanów pochwalnych w stronę Axera. Chciałem być porządnym i przykładnym studentem, który notuje każdy wykład, nawet ten nie z jego działki. Sił starczyło mi na pierwszy wykład (1 strona notatek na komuptrze). Później było coraz gorzej, acz z przebłyskami: pół strony, strona z dwoma obrazkami (sic!), pół, pół, trzy zdania ("Nic ciekawego. Nauczyciele nie chcą podjąć wyzwania bycia intelektualistami. Reforma nam nie wyszła.") i tytuł referatu. Czyli nawet nie tak źle. Chociaż gdybym nie miał ze sobą laptopa z mobilnym internetem, myślę, że te cała konferencja wyglądałaby jak ostatni referat ;-)
   Pomogła też kawa. A nawet trzy kawy-szatany. I wysuszone delicje i ciasto. Plus sok 100% procentowy. A stołówka UW nie jest najlepszym lokalem w Warszawie. Zdecydowanie. 
   Aaaa, no i wykłady! Nie były tragiczne. Mimo, ze archeologiczno-filozoficzno-psychologiczne. Czasem psychobzdety, czasem Harlequiny ;-)
   Jutro filologiczno-religijny z wtrętem prawniczym (a więc czymś, co może kiedyś mi się jakimś cudem przydać - odpowiedzialność z perspektywy prawa)

Squeals of joy!

PS W ogóle to już tak na dobre usunąłem Facebooka (nie zdeaktywowałem ;-) ) I mam swój  Seppukoo-nagrobek ;-)