...nie zatrzymuj się, idź dalej (W. Churchill). W moim przypadku przechodzenie należałałoby zastąpić "Jeśli jedziesz na Yellow Ramie vel Latającym Pieronie...". Bo to co dzisiaj przeżyłem to było swoistego rodzaju piekło. Ledwo wyjechałem w drogę na uczelnię, już zaczęli trąbić! I nie przestali do końca. Ktoś nawet okno otworzył i coś tam krzyczał. Gdybym miał tylko siłę (jechałem pod górkę na Filaretów) to bym odkrzyknął na pewno coś w stylu "P*****l się!". No ludzie! Ja rozumiem, że rower zwalnia wiecznie spieszących się kierowców, ale jeśli ktoś myśli, że będę jeździł po dziurawym chodniku (po którym, jeśli by się bawić w formalistów, jeździć nie można) albo dziurawym poboczu, to się grubo myli. Przecież gdybym nie musiał, nie jeździłbym jezdnią, bo sam tego nie lubię i unikam, jak tylko można. Ale trzeba też trochę zrozumienia! No dobra, wyżaliłem się :D
A teraz o piekle licencjatu. Ja nie wiem, chciałem być dobrym i sumiennym studentem. No nie udało się, ale w końcu nie ma się czemu dziwić. Ale muszę się pochwalić, że wszelki sprawy związane z terminami pozałatwiałem w Jamie Smoka. Dziewice żyć będą. Ale kiedy już szczęśliwy myślałem, że zostało mi jeszcze tylko spotkanie z prof. Zytą, dowiedziałem się, że nie figuruję na liście studentów do obrony w Instytucie Ekonomii. I tak chodzenia od Annasza do Kajfasza ciąg dalszy. Oby tylko nie skończyło się tym samym :/
Ale prócz tego jest wiosna. Można tak przyjąć. I pociągi się nawet nie spóźniają. Da się żyć. A Warszawa nie jest taka zła, jak ją malują. Tak samo i Artesy ;-) no chyba, że Big Mamma czy Małpa w czerwonym. Choć już trochę dostaję drgawek na słowa odpowiedzialność, transcendencja, dyskurs. Brrrr...


