wtorek, 11 października 2011

Ile lat potrzeba Polsce, żeby ludzie nie mieli min jak skwaśniałe jabłka?

"Ile lat potrzeba Polsce, żeby ceny były proporcjonalne do zarobków? Żeby ludzie robili, jak mają coś do zrobienia, żeby nie kombinowali, żeby byli bardziej odpowiedzialni, żeby nie mieli min jak skwaśniałe jabłka… Wiele chyba lat potrzeba." Tak kończy moja znajoma depeszę z Beneluxu, w którym spędza najbliższe miesiące. Po przeczytaniu tych słów i całej depeszy zacząłem się zastanawiać, ile w istocie lat powinno minąć, aby stało się tak, jak chce tego owa znajoma. Czy jest to w ogóle możliwe? A może Polacy nie mają zachodnioeuropejskiej mentalności? Jak tego dokonać? Uwolnić jednostkę, społeczność, naród od przeszłości, tradycji, katastrof, martyrologii, zaburzeń paranoidalnych na temat czyhającego zewsząd (a szczególnie ze wschodu i zachodu) zagrożenia? Czy może raczej za pomocą rządów silnej ręki, nadzoru państwa w każdej dziedzinie życia, wzbudzania u obywateli podejrzeń wobec wszystkiego i wszystkich, kładzenia nacisku wyłącznie na martyrologiczną część historii? 


Gdzie należałoby zacząć to "cywilizowanie"? Ludzie - spadek po komunizmie raczej się do tego nie nadaje. Nie chcę nikogo obrażać, bo każdy człowiek jest inny i równie wartościowy, ale "trudno nauczyć starego psa nowych sztuczek". No to może pokolenie po '89, dochodząca do głosu siła napędowa kraju, wszyscy na studiach, z iGadżetami, zachodnią telewizją. Ale czy aby na pewno to pokolenie już może zmienić kraj? 

Czytam o uczelni w Beneluksie "Są biura uczelniane i wszystko się załatwia przez nie, są miłe panie i w ogóle Wszystko ale to Wszystko jest super zorganizowane. Wpadam w zachwyt jak o tym myślę… Były Orientation Days, tzn. dwa dni informacji dla przyjezdnych studentów, których jest około 1500:D Wycieczka po mieście, informacje o przepisach, zasadach studiowania, no wszystko do rączki, ulotki, kawka, wszystko wszyściuteńko. Impreza wieczorem do 4 rano w budynku organizacji studenckiej." Na temat przyjmowania gości z zagranicy wypowiadać się nie będę z racji braku doświadczeń, ale traktowanie gościa na polskiej uczelni często ogranicza się do ustnej informacji, strony internetowej (na której trudno coś znaleźć) i ewentualnie kawy z ciastkiem na korytarzu. Ot, polska gościnność. Kto by tam pomyślał o ułatwieniu całego pobytu. 


Jeszcze, żeby pozostać i skończyć temat uczelni to takie dwie ciekawe myśli: "A wszystko jest takie Porządne, zorganizowane… Nie tak jak u nas, że przeczytasz, nie przeczytasz, cośtam zapamiętasz, wymyślisz i przejdzie. Nie, masz krytycznie podejść do tematu. Nawet prezentacje mają atrakcyjne, a nie 15 linijek ciągłego tekstu na każdym slajdzie. Zrozumiałam, na czym polega wysoki poziom nauczania" a ja zrozumiałem, czemu polskim uczelniom do tego poziomu jeszcze bardzo daleko. I jeszcze coś na temat organizacji studenckich, które raczej powinny nazywać się studenckimi kółkami zainteresowań, bo z organizacją to to nie ma wiele wspólnego "Organizacje studenckie Działają. Jak mają coś zorganizować, to organizują. Rach ciach i po krzyku."

Wynikałoby więc z tego, że aby zmienić Polskę to trzeba zacząć zmiany na dużo wcześniejszym etapie, bo teraz już jest za późno i wiele naleciałości poprzedniego okresu przystosowało się do nowych warunków i nowego pokolenia.


Ale jest coś, co można by starać się już teraz zmienić, a żyłoby się trochę lepiej. Wszystkim. Mianowicie chodzi o biurokrację, która miała się zmniejszać, a się zwiększyła, miała dawać więcej swobody obywatelom, a coraz bardziej wciska się w każdą dziedzinę życia. Na Zachodzie "
I urzędy są estetyczne. Wszechobecna biurokracja nie przeszkadza w życiu, a pomaga." No proszę. Da się? Da. Tylko trzeba na to wpaść.



Ogólnie, pisze moja znajoma, "...jest tak… normalnie. Spokojnie, miło, wszystko zorganizowane, poinformowane, nikt nie narzeka, nie ma miny jakby go coś bolało i każdy chętnie pomoże gdyby coś." A ja zaczynam mieć powoli minę, jakby właśnie mnie coś zaczęło boleć.