wtorek, 27 grudnia 2005

Święta, święta...(UWAGA: czytajcie akapity was interesujące, nie musicie czytać wszystkiego!)

...i po świętach. Postanowiłem coś przed końcem tego 2005 roku naszkrobać. No więc opowiem o moich wigiliach. Jest o czym opowiadać, bo było ich aż 4 ! Z grupą patologiczną w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym w Katowicach, z salezjanami w Salezjańskim Zespole Szkół Publicznych w Zabrzu, z I F II Liceum Ogólnokształcącego im. Walerego Wróblewskiego w Gliwicach w w/wym. Szkole oraz z rodzinką. Ale po kolei.

Sobota. Spotkanie opłatkowe w Katowicach. Najpierw jednak roraty w roli czwartego króla (oczywiście Sabina musiała wszystkim rozpowiedzieć :D). O 9.39 pociąg. Stoimy na przeraźliwie zimnym peronie nr2 i okazuje się, że pociąg będzie miał 10 minut spóźnienia. I histeria. Sabina zrozpaczona, bo czeka na nas Dorota i wogóle. Po chwili się uspokaja, bo pociąg przyjechał po 7 minutach. Jedziemy, jedziemy i pojawia się kolejny problem: na jakim przystanku wysiąść? No wiadomo, że w Katowicach, ale który to przystanek. Ale się udało. Później trzebabyło przejść przez cały dworzec i czekać. Pierwszy raz widziałem, aby po zamkniętym pomieszczeniu latały gołębie i wróble. Po małych komplikacjach wreszcie dotarliśmy. Oczywiście się spóźniliśmy, ale nas wpuścili. Weszliśmy, rozgościliśmy się, pogadaliśmy, klerycy pooprowadzali nas po seminarium, podzieliliśmy się opłatkiem, pooglądaliśmy film (jak ktoś go ma, t byłoby miło jakby mi go w jakiś sposób przesłał), i ok. 16 zaczęliśmy się zbierać. Oczywiście za długo zabawiliśmy i mieliśmy tylko kilka minut do Dworca. Na szczęście pojawił się tata wyżej wspomnianej Doroty i nas podwiózł dzięki czemu w ostatniej chwili zdążyliśmy. I oczywiście wątpliwości Sabiny (ta to ma niewyczerpalne źródło katastroficznych myśli :] ): czy to dobry pociąg itp. Oczywiście mój ojciec nie mógł po nas przyjechać, więc musieliśmy dreptać z Tarnogórskiej na pieszo. Nie powiem, że byłem wniebowzięty :D.

Na spotkanie salzejańskie też się spóźniłem. Powodem były ogromne korki w Rokitnicy (wiadomo, Zabrze ;P). I tutaj było tradycyjnie. Wchodze do szkoły (mają nowe, plastikowe drzwi- nowoczesność się do nich wkrada-powolutku, bo powolutku, ale się wkrada J). Przez pierwsze 5 minut było w miarę spokojnie, dopóki nie przyszedł Seba & spółka Company. Po kulturalnym podzieleniu się opłatkiem zaczęła się (jak zwykle) bitwa. Poleciało wszystko co małe, lekkie i w miarę niebrudzące. Olga została oblana i później smutna sobie poszła. Chciałem cię teraz Olgo za to przeprosić. Wybacz... . Postanowiliśmy postprzątać. Razem z Anią A. Poszliśmy po mietłę...tfu...miotłę do Oratorium. Byliśmy przekonani że wiekszych kłopotów raczej nie będzie, a tu zonk. Ksiądz Lasota (łac. Silvester :P) na nas wyskoczył, że to nie szkoła, ylko oratoruim i ble ble ble. Ale w końcu pożyczyli.30 minut później przyszedł xT razem z dyrkiem, x Babcią. Zobaczyli stertę ciastek na podłodze i wielce się oburzyli, że tyle jedzenia się zmarnowało i inne pierdoły. Olga ze strachu się schowała. Sytuację musiałem ratować ja. Aby ichlekko poddenerwować wymyśliłem hisryjkę, że to Ufo przyleciało i zrzuciło jedzenie :P. Myślę, że mi się udało, bo później, delikatnie mówiąc, kazali nam opuścić obiekt szkolny. XT coś tam jeszcze bredził o profanacji Wigilii i że już nigdy nie pozwolą na takie coś (ten to ma wyobraźnie, tylko szkoda, że czasami do słownika języka polskiego nie zagląda). I dobrze, że kazali nam wyjść. Na śniegu przed szkołą była ta lepsza część spotkania opłatkowego. Rzucaliśmy się śniegiem, obsmarowaliśmy Sandrę, budowaliśmy pseudozaporę i w ogóle było spoko. Ale nadszedł czas rozstania. Jeszcze na przystanku spotkałem Martynę i Anię C., z którymi chwilkę pogderałem i pojechałem ;(

Najbardziej się obawiałem wigilii wigilii w liceum. Bo, wybaczcie, obawiałem się, że będzie drętwo i formalnie. Niewiele brakowało, a by się tak skończyło. Ale i tak zostałęm mile zaskoczony. Pogadanki o dodatkach do ciasta, które jadła Ewa, „śpiewanie” (a raczej wycie jak kot /za przeproszeniem/ srający na pustyni), dzikie tańce disco-disco zmieniły tę wigilię w miłe spotkanie. Opłatkiem podzieliłem się z każdym, nawet z Mojszeszem i Mocartem (that’s my success ;)).

Inne wigilie i święta przebiegły jak zwykle- kolacja, prezent, pasterka, tv, spanie, tv, spanie, kościół, tv/spanie, kościół, komputer, spanie, tv, goście, komputer, spanie. I to na tyle


I od dawna obiecany Piotr
Etymologia: imię pochodzenia greckiego oznaczające skałę. W Polsce nadawanie od XII wieku i zawsze należało do grupy imion najpopularniejszych. Charakterystyka: jest indywidualistą, który chce zmienić i budować wszystko od nowa według własnej koncepcji. Ma doskonałą intuicję i wiele spraw potrafi trafnie przewidzieć. Jeśli jest podporządkowany dyscyplinie pracy i poddany nadzorowi, wówczas osiąga wspaniałe efekty. Natomiast przy dużej swobodzoe staje się refleksyjny, marzycielski i wypada z rytmu. Na co dzień jest gwałtowny i o zmiennym nastroju, ale przy pewnejwyrozumiałości i tolerancji można z nim ułożyć sobie poprawne stosunki. Najlepszy będzie w zawodach budowniczego, inżyniera, ekonomisty, muzyka, pracownika służb mundurowych. Formy obcojęzyczne: Peter (ang., niem.), Pierre (fr.), Pedro(hiszp.), Pietro, Piero(wł.). Imieniny31 I, 23 II, 29 IV, 29 VI, 19 VIII, 25 IX, 21 XI

czwartek, 1 grudnia 2005

Jakoś tak dziwnie...

...ostatnio się czuję. Tak nawiedzają mnie upiory przeszłości. Nie mogą przyjść po kolei, musza wszystkie naraz. Tak mnie dopadła nostalgia za dwoma rzeczami: za IIIA rocznik ’89 Salezjańskiego Zespołu Szkół Publicznych w Zabrzu i za grupą patologiczną ze Światowych Dni Młodzieży z Kolonii. Salezjanie- jak do nic chodziłem, to chciałem od nich uciec, ale teraz... teraz bym może i powrócił: do tych prawdziwych Złotych Dekli (nie wiem czy będą nominacje), do obrzucania się kredą, po chodzeniu w wiosnę i lato po spacerniaku więzienno-szkolnym, po galerii „Ławczeka”, po mlasiach, pitongach, didongach, świnkach w klozecie, piosenkach niemonotonnych, belgijskim, słówkach x. Zombiego i wielu innych wygłupach. Nawet mi przez myśl przeszło, aby powrócić niczym syn marnotrawny, ale nie. Nie powrócę. Po pierwsze- obecna klasa nie jest zła (jeżeliby się wyrzuciło przez okno Mocarta ;)). A po drugie to to nie będzie to samo. Nie będzie IIIA. Będzie Ia lub Ib. Poszedłbym do jednej, druga się obrazi. Ale nie martwcie się- nie zapomnę o was. Grupa patologiczna czyli niezapomniane RADIO KEBAB, kłótnie o największa wieś Śląska, rozmowy o katedrach, uchodźstwo w przedszkolu, zamiatanie w przedszkolach, gra w Consol Parku, dyskusje z x. Bartkiem, muzea z płatkiem i Anitą, ambitny obraz Midnight Blue, kolejki po jedzenie, jazda przepełnionym tramwajem, kolacja podczas której spaliłem serwetkę (dobrze, że nie przedszkole), spotkania pod obrazem Jana Pawła II, Pelikan Teatru A, rozmowy w autobusie z klerykami, Haribo, machanie wszystkim napotkanym ludziom na trasie Stadion-przedszkole, rezerwowanie miejsca nad brzegiem Renu, a przede wszystkim msze. Chodź grała na nich gitara, za czym nie przepadam, ale były to najcudowniejsze msze na jakich byłem. To były cudowne chwile. Ale dosyć, basta, bo jeszcze się rozpłaczę :P. Tak nie można. Jakby to wyglądało- szanowany (;P) właściciel bloga płacze :P. Przejdę to spraw najświeższych. W wtorek na sprawdzianie z religii x.S dwa razy chwycił mnie na ściąganiu. Nasza klasa posiadała zwierzątka klasowe, sztuk pięć. Były to muchy. Dwa z nich to były Kleofasy, reszta bezimienna. Mówię były, bo zostały wyeliminowane z biosfery klasowej za sprawą Kasi R. Dziś uzmysłowiłem sobie, że moja lekcja informatyki to prawdziwa skarbnica „mądrości”. Szczególnie słuchając słuchowiska „Ana & Kuba”. To taki miły obrazek z życia prawiemałżeńskiego. Ana ryczy, że Kuba jej nie słucha, a ten jej odpowiada, że przecież robi za nią zadanie z infy. Ale przerwa między obiema lekcjami Technologii Informacyjnej była nie do pobicia. Magda P. kupiła mi zaległego batona (w zamian za zadanie z infy). Kupiła mi batona Picnic. Jest tylko tyci problem: ja nie cierpię rodzynek. Ale trudno, madzia się starała. Od razu przywołały mnie sępy małżeńskie :P Ana i Kuba. Ana chciała gryza, ale zamiast ugryźć, przeleciała zęborami po 75% powierzchni zewnętrznej batona. Kuba w tym czasie chciał mi batona wyrwać. Kiedy sytuacja była patowa, podszedł do nas młody i se sypnął: „Chcesz mi dać batona???” Aż mnie zatkało. Późnej Ana mnie zagaiła „Bartek, dlaczego ja zjadłam tego batona??(chodziło o innego batona, nie mojego Picnica)”. Po krótkiej i ambitnej rozmowie Ana stwierdziła „Byłam łakoma, Pan Bóg mi nie wybaczy (jakoś dziwnie przypomniała mi pewną bytomiankę, która wisi mi płytkę)”. Później graliśmy w Quake3. wygrałem- najwięcej razy zostałem zabity :D. I to na tyle. Aha, zabraniam wam przychodzić na Roraty do parafii Miłosierdzia Bożego, gdyż od poniedziałku jestem Czwartym Królem i będę jak zwykle przebrany :/. Boże, po co ja się na to zgodziłem.