wtorek, 30 sierpnia 2005

Meeting World...

(11.08.2005, czwartek)
....przeżyliśmy w biskupstwie Essen, w miejscowości Gelsenkirchen. Miasto to jest wielkości Katowic, ale sto razy ładniejsze (oczywiście Gliwice są ciut ładniejsze od Gelsenkirchen :D). Zostaliśmy zakwaterowani w parafiach: Trójcy Świętej i św. Franciszka. Na miejsce przybyliśmy chyba koło obiadu. Najpierw oczywiście przywitania, przemówienia, tłumaczenia (mieliśmy świetnego tłumacza. Próbka jego najlepszych tłumaczeń: „No, wiecie...ten tego... no...sami przecież zrozumieliście...”Nie robił tak zawsze, ale zdarzały mu się „występy”). Nad budynkiem stołówki parafialnej dumnie łopotały kartki z literkami, które w ostateczności ułożyły się w napis „Serdecznie witamy!”. Jako strawę otrzymaliśmy grochówkę. Byłaby niezła, gdyby nie było tyle pieprzu. Na szczęście do popicia były wręcz nieograniczone ilości napojów gazowanych. Poznałem ks. Bartka (na szczęście Bartłomijea, a nie Bartosza), z którym później będę toczył zażarte boje o to, które miasto jest lepsze: Gliwice czy Katowice (oczywiście musiałem poruszyć ten temat :]. Oczywiście ksiądz nie mógł nie mieć ostatniego zdania, które musiałem mieć ja). Miało być szybko i sprawnie, ponieważ Niemcy już dwa tygodnie wstecz ustalili, kto u kogo będzie mieszkał. Było powoli i sporo zamieszania, bo wszyscy chcieli się zamieniać. Ja przechodziłem łącznie trzy razy (nie chcieli mnie :|). Ostatecznie trafiłem do pani Luisy F. razem z Kubą z Katowic i Hubertem z Tych. Wszystko byłoby nieźle, bo chata bardzo fajna, gdyby nie to, że tylko ja nie umiałem niemieckiego (nawet podstawowych wyrazów), a moi współlokatorzy byli biegli. Dlatego też siedziałem jak kołek przy stole i dostawałem wrzodów żołądka. Czasami sobie ludzie przypomnieli, że istnieję (zawsze myślałem, że jestem trudny do niezauważenia). Do zamieszkania dostaliśmy własne piętro, na które składał się w ¾ pokój z łożem, komputerem, fotelami z podnóżkami, sprzętu stereofonicznego i wielu innych atrakcji. Ten pokój zająłem ja :]. Drugie pomieszczenie to była kanciapa z łóżkiem i wielką szafą. Tam psał Hubert. Kuba natomiast spał na korytarzu na dmuchanym materacu. Dowiedzieliśmy się, że dnia następnego przyjadą do niej jeszcze dwaj Niemcy. Przez pół nocy się martwiłem o to, abym nie musiał z nimi dzielić pokoju, albo żeby to byli geje (pierwsze się nie spełniło, ale drugie...:/). Po południu szliśmy obejrzeć szkołę. Tak, dobrze widzicie- szkołę. Ale to nie była szkoła tj. SP 39 w Gliwicach, ZSO 4 w Gliwicach, nawet nie taka jak salezjanka w Zabrzu. Ta szkoła była niesamowita. Cała z drewna, z drzewami i fontannami w środku, z biblioteką na 10 000 książek usadowioną pośrodku stawu z rybkami. Hala wielkości trzech hal standardowych. Klasy przytulne, ciepłe, z drewna, każda inaczej urządzona, z własnym ogródkiem. Pracownie biologiczne z kompletnym sprzętem, a zwierzaki w gablotkach zadbane. Wieczorem była dwujęzyczna Msza. Po niej gril i bar z sałatkami. A do tego oczywiście darmowa cola lub fanta. O 22.15 rozpoczęła się wieczorna modlitwa. To znaczy śpiewaliśmy piosenki religijne. Po polsku, niemiecku, łacinie, hebrajsku, angielsku chyba też. Jak się rozśpiewaliśmy to skończyliśmy o 23.45. Ale było cudownie. Ta atmosfera. Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że kościół drżał w posadach

12.08.2005, piątek
brzmiał groźnie. By to Dzień Zaangażowania Społecznego. Wyobrażałem sobie najgorsze. Ale było fajnie. Byliśmy w przedszkolu parafii Świętej Trójcy. Zamiataliśmy podwórko, wybieraliśmy piasek z piaskownicy, malowaliśmy obrazy. Mój wyszedł katastroficznie. Tam też narodziło się Radio Kebab. Po obiedzie poszedłem do Consol Parku niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Bardzo ładny park z terenów pokopalnianych. Z budynków kopalni robili właśnie centrum rekreacyjne. Luisa tak nam zaufała, że dała nam klucze do domu, bo ona jechała do sklepu. Niesamowite. Ale w parku za każdym razem, kiedy zaczynałem czytać książkę (J. Patterson, Wielki zły wilk) zaczynał padać deszcz. Więc z czytania zrezygnowałem. Po mszy jechaliśmy do Nordpark w Gelsenkirchen na koncert. Następny genialny park. A ten plac zabaw dla dzieci. Postanowiłem się pobawić genialnie było. Tylko w zjeżdżalni się zaklinowałem (znaczy się nie zaklinowałem, tylko nie chciałem zjeżdżać). Spotkałem Sabinę z ekipą (Edyta, Alicja, Sandra) i poszliśmy w kierunku muszli koncertowej. Obok bramy był byk. Takie rodeo znaczy się. Za darmo. Resztę domyślacie się pewnie sami. Skorzystałem z okazji. Myślałem, że będzie gorzej. Spotkaliśmy grupę z Katowic. A w tej grupie był jeden z bohaterów ŚDM, czyli... MÓZGUŚ. Wtajemniczeni wiedzą o kogo biega. Mózguś też wskoczy na tę „krowę” i kilka chwil później z niej zleciał. Później poszliśmy przed scenę. Grała jakaś kapela. Początkowo nie bawiłem się najlepiej. Jakoś nie umiałem się rozkręcić. Murzyny z RPA się ze mnie śmiały. Tam spotkałem qmpelę Seby, której było chyba Ala. Oczywiście przez kilka godzin się bawiliśmy. A później były sztuczne ognie. Najpierw wielkie odliczanie (10, 9, 8,…) i został naciśnięty wielki guzik (nie ja go naciskałem :/). I poszły... jakieś takie pięć niewiadomo co. Byłem rozczarowany. Pomyślałęm „To oni dwie ciężarówki sprowadzili dla czegoś, co mógłbym na własnym podwórku wystrzelić”. Dalej już nie myślałem, bo rozpoczął się faktyczny festiwal fajerwerków (fff :D). To było jak 20 sylwestrów w Polsce. W pewnym momencie zaczęły płonąć wielkie litery WJT 2005 (Weltjugentag- Światowe Dni Młodzieży) i zaczęli grać Carminę Buranę (wiecie co to, prawda?)

13.08.2005, sobota
miała być wolnym dniem. I była. Poszliśmy do ZOO (kto chciał). Było nieskończone, ale i tak o niebo lepsze od Chorzowa. Zwierzaki miały tam namiastkę wolności. Była też animacja prosto z Alaski w sali-igloo, która się trząsła. Bardzo fajne były też kaczuchy. Po ZOO poszliśmy na obiad. Znaczy się Sabina i Edyta zamówiły sobie włoską pizzę w niemieckiej pizzeri prowadzonej przez jakiegoś Turka. Ja wolałem nie ryzykować. Później poszliśmy do supermarketu (Plusa chyba) i one coś tam kupiły, a mnie było żal kasy (jakżeby inaczej). Po mszy był grill i bar z sałatkami. Przy stole graliśmy w mafię, ale nic z tego nie wyszło. Przy tym samym stole został rozpracowany mój system śmiechu. Jest taki (by x. Bartek): zaczerwienienie, śmiech właściwy, zapowietrzenie, zakrztuszenie

14.08.2005, niedziela
odznaczyła się razoesłaniem na stadionie Schalke 04, czyli na Veltins Arena. W tym miejscu wspomnę tylko, że mieszkańcy mają fioła na punkcie swojej drużyny. Każdy ma obowiązkową całą talię kart z piłkarzami tego klubu, a oprócz tego mają dodatkowo (z Schalke oczywiście): kubki, szklanki, podkładki do szklanek, szaliki, czapki, firanki, spodenki, flagi, itd. Ale wracając do właściwego tematu. Szliśmy na stadion pieszo. To było kilka kilometrów. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie to, że prawie całą drogę lał deszcz. Ale dotarliśmy. Ach, ten stadion. Gdyby takie były w Polsce, to nawet ja bym został kibicem. Na stadionie był koncert i nabożeństwo rozesłania prowadzone przez biskupa Essen. 60.000 ludzi. Wszyscy szaleli i się modlili. Nasza grupa siedziała w sektorze 34. Dla najzagorzalszych kibiców Schalke :D Pod koniec zobaczyliśmy na telebimie naszą grupę, a późneij... MÓZGUSIA!!!! Po powrocie ze stadionu było pożegnanie z mieszkańcami. W domu rodzinki niemieckiej rozmawialiśmy do 1.00. Znaczy się oni rozmawiali, bo ja się tylko przysłuchiwałem. Dostałem prezent. Dwa obrazki z Taize. Świetne obrazki. Okazało się, że Luiza miała dwóch (czy trzech) synów. Starszego z mężem, młodszego z kolesiem, który najprawdopodobniej (95%) był homo, a który przyjechał do nich ze swoim kolegą :/. Ja na szczęście z nimi nie rozmawiałem :D. W nocy przyszło mi na pakowanie. Przy okazji SMS-owałem z Sandrą, Martyną, Anią i ich namiotem :P

4 komentarze:

  1. No to fajnie sie bawiłeś :D hehe Szkoda ze mnie tam nie bylo. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Veltins Arena... stadion - marzenie... chociaż Górnik ma o niebo lepszy >lol< ....widze ze ladnie czas spedziliscie... jade dalej czytac :D

    OdpowiedzUsuń
  3. no nasz namiot bardzo za Tobą tęsknił :) kurd,e ale CI zazdroszczę.. musiało być, jak do tej pory rewelacyjnie.. :D zaprawdę super.. pozdro, idę cyztać dalej

    OdpowiedzUsuń
  4. No to naprawdę miałeś jak narazie niezłe przeżycia, a co do niemieckiego... chyba czas się go nauczyć:) Pozdrawiam i idę czytać dalej

    OdpowiedzUsuń