wtorek, 27 grudnia 2005

Święta, święta...(UWAGA: czytajcie akapity was interesujące, nie musicie czytać wszystkiego!)

...i po świętach. Postanowiłem coś przed końcem tego 2005 roku naszkrobać. No więc opowiem o moich wigiliach. Jest o czym opowiadać, bo było ich aż 4 ! Z grupą patologiczną w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym w Katowicach, z salezjanami w Salezjańskim Zespole Szkół Publicznych w Zabrzu, z I F II Liceum Ogólnokształcącego im. Walerego Wróblewskiego w Gliwicach w w/wym. Szkole oraz z rodzinką. Ale po kolei.

Sobota. Spotkanie opłatkowe w Katowicach. Najpierw jednak roraty w roli czwartego króla (oczywiście Sabina musiała wszystkim rozpowiedzieć :D). O 9.39 pociąg. Stoimy na przeraźliwie zimnym peronie nr2 i okazuje się, że pociąg będzie miał 10 minut spóźnienia. I histeria. Sabina zrozpaczona, bo czeka na nas Dorota i wogóle. Po chwili się uspokaja, bo pociąg przyjechał po 7 minutach. Jedziemy, jedziemy i pojawia się kolejny problem: na jakim przystanku wysiąść? No wiadomo, że w Katowicach, ale który to przystanek. Ale się udało. Później trzebabyło przejść przez cały dworzec i czekać. Pierwszy raz widziałem, aby po zamkniętym pomieszczeniu latały gołębie i wróble. Po małych komplikacjach wreszcie dotarliśmy. Oczywiście się spóźniliśmy, ale nas wpuścili. Weszliśmy, rozgościliśmy się, pogadaliśmy, klerycy pooprowadzali nas po seminarium, podzieliliśmy się opłatkiem, pooglądaliśmy film (jak ktoś go ma, t byłoby miło jakby mi go w jakiś sposób przesłał), i ok. 16 zaczęliśmy się zbierać. Oczywiście za długo zabawiliśmy i mieliśmy tylko kilka minut do Dworca. Na szczęście pojawił się tata wyżej wspomnianej Doroty i nas podwiózł dzięki czemu w ostatniej chwili zdążyliśmy. I oczywiście wątpliwości Sabiny (ta to ma niewyczerpalne źródło katastroficznych myśli :] ): czy to dobry pociąg itp. Oczywiście mój ojciec nie mógł po nas przyjechać, więc musieliśmy dreptać z Tarnogórskiej na pieszo. Nie powiem, że byłem wniebowzięty :D.

Na spotkanie salzejańskie też się spóźniłem. Powodem były ogromne korki w Rokitnicy (wiadomo, Zabrze ;P). I tutaj było tradycyjnie. Wchodze do szkoły (mają nowe, plastikowe drzwi- nowoczesność się do nich wkrada-powolutku, bo powolutku, ale się wkrada J). Przez pierwsze 5 minut było w miarę spokojnie, dopóki nie przyszedł Seba & spółka Company. Po kulturalnym podzieleniu się opłatkiem zaczęła się (jak zwykle) bitwa. Poleciało wszystko co małe, lekkie i w miarę niebrudzące. Olga została oblana i później smutna sobie poszła. Chciałem cię teraz Olgo za to przeprosić. Wybacz... . Postanowiliśmy postprzątać. Razem z Anią A. Poszliśmy po mietłę...tfu...miotłę do Oratorium. Byliśmy przekonani że wiekszych kłopotów raczej nie będzie, a tu zonk. Ksiądz Lasota (łac. Silvester :P) na nas wyskoczył, że to nie szkoła, ylko oratoruim i ble ble ble. Ale w końcu pożyczyli.30 minut później przyszedł xT razem z dyrkiem, x Babcią. Zobaczyli stertę ciastek na podłodze i wielce się oburzyli, że tyle jedzenia się zmarnowało i inne pierdoły. Olga ze strachu się schowała. Sytuację musiałem ratować ja. Aby ichlekko poddenerwować wymyśliłem hisryjkę, że to Ufo przyleciało i zrzuciło jedzenie :P. Myślę, że mi się udało, bo później, delikatnie mówiąc, kazali nam opuścić obiekt szkolny. XT coś tam jeszcze bredził o profanacji Wigilii i że już nigdy nie pozwolą na takie coś (ten to ma wyobraźnie, tylko szkoda, że czasami do słownika języka polskiego nie zagląda). I dobrze, że kazali nam wyjść. Na śniegu przed szkołą była ta lepsza część spotkania opłatkowego. Rzucaliśmy się śniegiem, obsmarowaliśmy Sandrę, budowaliśmy pseudozaporę i w ogóle było spoko. Ale nadszedł czas rozstania. Jeszcze na przystanku spotkałem Martynę i Anię C., z którymi chwilkę pogderałem i pojechałem ;(

Najbardziej się obawiałem wigilii wigilii w liceum. Bo, wybaczcie, obawiałem się, że będzie drętwo i formalnie. Niewiele brakowało, a by się tak skończyło. Ale i tak zostałęm mile zaskoczony. Pogadanki o dodatkach do ciasta, które jadła Ewa, „śpiewanie” (a raczej wycie jak kot /za przeproszeniem/ srający na pustyni), dzikie tańce disco-disco zmieniły tę wigilię w miłe spotkanie. Opłatkiem podzieliłem się z każdym, nawet z Mojszeszem i Mocartem (that’s my success ;)).

Inne wigilie i święta przebiegły jak zwykle- kolacja, prezent, pasterka, tv, spanie, tv, spanie, kościół, tv/spanie, kościół, komputer, spanie, tv, goście, komputer, spanie. I to na tyle


I od dawna obiecany Piotr
Etymologia: imię pochodzenia greckiego oznaczające skałę. W Polsce nadawanie od XII wieku i zawsze należało do grupy imion najpopularniejszych. Charakterystyka: jest indywidualistą, który chce zmienić i budować wszystko od nowa według własnej koncepcji. Ma doskonałą intuicję i wiele spraw potrafi trafnie przewidzieć. Jeśli jest podporządkowany dyscyplinie pracy i poddany nadzorowi, wówczas osiąga wspaniałe efekty. Natomiast przy dużej swobodzoe staje się refleksyjny, marzycielski i wypada z rytmu. Na co dzień jest gwałtowny i o zmiennym nastroju, ale przy pewnejwyrozumiałości i tolerancji można z nim ułożyć sobie poprawne stosunki. Najlepszy będzie w zawodach budowniczego, inżyniera, ekonomisty, muzyka, pracownika służb mundurowych. Formy obcojęzyczne: Peter (ang., niem.), Pierre (fr.), Pedro(hiszp.), Pietro, Piero(wł.). Imieniny31 I, 23 II, 29 IV, 29 VI, 19 VIII, 25 IX, 21 XI

czwartek, 1 grudnia 2005

Jakoś tak dziwnie...

...ostatnio się czuję. Tak nawiedzają mnie upiory przeszłości. Nie mogą przyjść po kolei, musza wszystkie naraz. Tak mnie dopadła nostalgia za dwoma rzeczami: za IIIA rocznik ’89 Salezjańskiego Zespołu Szkół Publicznych w Zabrzu i za grupą patologiczną ze Światowych Dni Młodzieży z Kolonii. Salezjanie- jak do nic chodziłem, to chciałem od nich uciec, ale teraz... teraz bym może i powrócił: do tych prawdziwych Złotych Dekli (nie wiem czy będą nominacje), do obrzucania się kredą, po chodzeniu w wiosnę i lato po spacerniaku więzienno-szkolnym, po galerii „Ławczeka”, po mlasiach, pitongach, didongach, świnkach w klozecie, piosenkach niemonotonnych, belgijskim, słówkach x. Zombiego i wielu innych wygłupach. Nawet mi przez myśl przeszło, aby powrócić niczym syn marnotrawny, ale nie. Nie powrócę. Po pierwsze- obecna klasa nie jest zła (jeżeliby się wyrzuciło przez okno Mocarta ;)). A po drugie to to nie będzie to samo. Nie będzie IIIA. Będzie Ia lub Ib. Poszedłbym do jednej, druga się obrazi. Ale nie martwcie się- nie zapomnę o was. Grupa patologiczna czyli niezapomniane RADIO KEBAB, kłótnie o największa wieś Śląska, rozmowy o katedrach, uchodźstwo w przedszkolu, zamiatanie w przedszkolach, gra w Consol Parku, dyskusje z x. Bartkiem, muzea z płatkiem i Anitą, ambitny obraz Midnight Blue, kolejki po jedzenie, jazda przepełnionym tramwajem, kolacja podczas której spaliłem serwetkę (dobrze, że nie przedszkole), spotkania pod obrazem Jana Pawła II, Pelikan Teatru A, rozmowy w autobusie z klerykami, Haribo, machanie wszystkim napotkanym ludziom na trasie Stadion-przedszkole, rezerwowanie miejsca nad brzegiem Renu, a przede wszystkim msze. Chodź grała na nich gitara, za czym nie przepadam, ale były to najcudowniejsze msze na jakich byłem. To były cudowne chwile. Ale dosyć, basta, bo jeszcze się rozpłaczę :P. Tak nie można. Jakby to wyglądało- szanowany (;P) właściciel bloga płacze :P. Przejdę to spraw najświeższych. W wtorek na sprawdzianie z religii x.S dwa razy chwycił mnie na ściąganiu. Nasza klasa posiadała zwierzątka klasowe, sztuk pięć. Były to muchy. Dwa z nich to były Kleofasy, reszta bezimienna. Mówię były, bo zostały wyeliminowane z biosfery klasowej za sprawą Kasi R. Dziś uzmysłowiłem sobie, że moja lekcja informatyki to prawdziwa skarbnica „mądrości”. Szczególnie słuchając słuchowiska „Ana & Kuba”. To taki miły obrazek z życia prawiemałżeńskiego. Ana ryczy, że Kuba jej nie słucha, a ten jej odpowiada, że przecież robi za nią zadanie z infy. Ale przerwa między obiema lekcjami Technologii Informacyjnej była nie do pobicia. Magda P. kupiła mi zaległego batona (w zamian za zadanie z infy). Kupiła mi batona Picnic. Jest tylko tyci problem: ja nie cierpię rodzynek. Ale trudno, madzia się starała. Od razu przywołały mnie sępy małżeńskie :P Ana i Kuba. Ana chciała gryza, ale zamiast ugryźć, przeleciała zęborami po 75% powierzchni zewnętrznej batona. Kuba w tym czasie chciał mi batona wyrwać. Kiedy sytuacja była patowa, podszedł do nas młody i se sypnął: „Chcesz mi dać batona???” Aż mnie zatkało. Późnej Ana mnie zagaiła „Bartek, dlaczego ja zjadłam tego batona??(chodziło o innego batona, nie mojego Picnica)”. Po krótkiej i ambitnej rozmowie Ana stwierdziła „Byłam łakoma, Pan Bóg mi nie wybaczy (jakoś dziwnie przypomniała mi pewną bytomiankę, która wisi mi płytkę)”. Później graliśmy w Quake3. wygrałem- najwięcej razy zostałem zabity :D. I to na tyle. Aha, zabraniam wam przychodzić na Roraty do parafii Miłosierdzia Bożego, gdyż od poniedziałku jestem Czwartym Królem i będę jak zwykle przebrany :/. Boże, po co ja się na to zgodziłem.

środa, 23 listopada 2005

Ale dawno...

...mnie tu nie było, a wypadałoby coś naskrobać. Wspomnę tylko, ze w poniedziałek przed Wszystkimi Świętymi odwiedziłem inną planetę, zwaną Bytomiem. Po tej planecie oprowadzał mnie tubylec, tzn. Sandra i trochę Ania R. Byłem tam razem z rodowity zabrzaninem, Adamem, którego zwą Mientkym. Było fajnie, szczególnie „U Marcinka” i w mieszkaniu Sandry (mam nadzieję że zaproszenie nadal aktualne :P). Później było nawet ciekawie w tamtym tygodniu, ale o dziwo! Nie będę ani was, a nie siebie zanudzał. Dzisiaj był sprawdzian z histy. Nie jestem zadowolony. Ale kichać na to. Ostatnio mój wychowawca, Mojszesz (z powodu brody, której jest posiadaczem) ubolewający nad tym, że Piotr Ż., ps. Zdrajca się przeniósł na mat-fiz, zagroził mi. Powodem stała się kolejka nauczycieli ze skargą na mnie. Konkretnie dwóch nauczycielek: pani z chemii i matematyki. Mianowicie Mojszesz zagroził mi, że rozkaże mi się przenieść do innej klasy. Och joj!- rzekłby krecik ;). Niedawno się jednak przekonałem, że mocno podpadłem Lewej z algebry. Po prostu się na mnie uwzięła. Ale ja się tak łatwo nie poddam. Zobaczymy kto wyjdzie zwycięsko (pewnie ona, ale ja się do tego nie przyznam :D). Tydzień temu była wywiadówka. Wszyscy źle mi wróżyli. Że będą rozmowy z nauczycielami, że będzie lanie;), że kreci rzeknie och joj! z bólu, nie z litości i że będzie okropnie. Okazało się nie być źle. Rodzic przyszedł powiedział to i owo. Okazało się że z Lewą nie rozmawiał, a Mojszesz powiedział aby się wybrał ze mną do psychologa (choć ja uważam że lepiej od razu do psychiatry) i zobaczyć, czy nie mam nadpopudliwości :P. Coś czuję, że będą jaja :P. Kilka dni temu zaobserwowałem, że nieszczęścia lubują się w większych grupkach. I akurat sobie wybrały mnie na ofiarę. Poniedziałek- mieliśm iśc do filharmonii, poszliśmy do kina. Poza tym musiałem lecieć na złamajie karku, aby mnie mój ojczulek podwiózł. Wtorek- paraliż komunikacyjny. Autobusów brak, ja się spóźniłem, o mało co mi dokumentów nie ukradli, prawie się zabiłem na jezdni, taka była śliska, rypłem się w łeb przechodząc przez ogrodzenie, złapał mnie skurcz na basenie podczas zajęć z hybrydą Stalina i Hitlera w spódnicy, dziś- wkurzyłem mojszesza, bolała mnie noga po skurczu, spóźniełem się na autobus, komputer mi się zawirusował, Na szczęści też często przysiada na mnie ten mały owadzik z puszki Pandory co się zwie Nadzieją i Szczęściem.I to na tyle. Aha, za jakiś czas będą nominacje do Złotych Dekli 2005 i 1/2. ale to za jakiś czas.

Dominika
Etymologia: jest to żeńska forma imienia Dominik. W Polsce nadawane dopiero od XX wieku i jest popularne. Charakterystyka: ma silną osobowość. Pod tym względem zdecydowaniem przewyższa swego imiennika. Wytycza sobie śmiałe cele i konsekwentnie do nich zmierza. Lubi sytuacje jasne i klarowne. Nie zraża się przeciwnościami losu, lecz stara się je przezwyciężać. Jeżeli ktoś cieszy się u niej autorytetem, podporządkowuje mu się, a jeśli wokół siebie ma słabszych partnerów, wówczas sama próbuje przejąć inicjatywę. W miłości zaborcza, nie potrafi się z nikim dzielić tym, kogo kocha. Predyspozycje zawodowe: policja, lotnictwo pasażerskie, dziennikarstwo, praca na giełdzie. Formy obcojęzyczne: Dominica (ang., hiszp.), Dominique (fr.), Domenica (wł.). Imieniny: 6 VII

P.S. W muzeum jest wystawa o Żydach gliwickich. Kto idzie ze mną ???
SALEZJANIE STRZEŻCIE SIĘ !!! JEDĘ DO SZKOCJI. W WLK. BRYTANII TRZEBA OGŁOSIĆ CZERWONY STOPIEŃ ZAGROŻENIA BARTKOWEGO :P

poniedziałek, 10 października 2005

I znów kolejny tydzień...

...jak z bata strzelił. Ale dziś poskrobię, ponieważ nie ma nikogo w domu i nie chce mi się spać. No więc w poniedziałek ponownie nawiedziłem salezjankę. Trafiłem na przerwę, więc zostałem osaczony. Najpierw rzuciła się na mnie Olga O. Później się przywitałem z Pawłem, którego grzecznie poprosiłem o przekazanie mi planu wycieczki do Szkocji, na która najprawdopodobniej jadę (znowu w British Museum- tym razem się nie pogubimy, prawda Sandra? :P). Chcąc iść sobie spokojnie z Pawłem niestety rzuciła się na mnie ekipa do zadań specjalnych (czytaj: Martyn B., Ania C., Aga B. I parę innych wariatek ;)). Wszystkie krzyczały przez wszystkie, ja żadnej nie rozumiałem, każda się mnie o coś pyta i jeszcze prosi, abym tylko z nią rozmawiał. A mówią, że kobiety są spostrzegawcze. Co ja miałem się sklonować ?! Później jeszcze spotkałem p. Pokleksach i poprosiłem o wsparcie z konkursu KARTY (właśnie- salezjanka, spytajcie się o stan rzeczy, bo ja gdzie numer zapodziałem). Następnie ruszyłem w drogę powrotną do domu. We wtorek na reli był film. Ani nie sensacyjny, ani nie horror, ani nie religijny. Po prostu- film o aborcji. Zgadzam się, że to morderstwo, ale ten film... niby było pokazane dziecko na monitorze, a tu lipa. Jakaś szara plama z czasami się pojawiającym zarysem. Na bioli wysłuchaliśmy opowieści pani Alfreduś o jej ulubionym profesorze. By niski, gruby, łysy, chodził w białym fartuchu i drewnianych chodakach, nie lubił niuń (określenie typowej kobiety :) i był pedałem. Kiedy skończyła tę swoją opowieść z klasy w eter popłynął żeński głoś „Fajnych ma pani idoli”. Później jeszcze mówiła jak w Mongolii Wewnętrznej wszyscy harają gdzie popadnie i jak się naciąga ścięgno Achillesa, gdy się zerwie. Też sypnęła fajnym hasłem (autorstwa jej profesora) „Pani ma zatwardzenie umysłowe i biegunkę mózgową”. Na zastępstwie z infy w czwartek, jako że nie znaliśmy hasła na otwarcie systemu, zebraliśmy się w kącie klasy i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym (jedna grupa). Mieliśmy się uczyć gegry, ale stwierdziliśmy że nie będziemy jak ulubienica klasowa, Anita Krokwia, i nie uczyliśmy się solidarnie. Piątek przeminął z historią w tle. Na każdej lekcji każdy się uczył histy. Z matmy to nawet babka nam skróciła lekcję, bo stwierdziła, że nikt jej nie słucha, bo się uczy histy. Trochę to takie chore, nie uważacie ??? Bo ja uważam. Jeszcze się zmienimy w klasę jajogłowych. O, nie ja się nie zgadzam, trzeba coś z tym zrobić. To Krokwia ma taki zły na nas wpływ. A teraz tak zmienię temat. Kiedyś byłem na takim dość smutnym blogu, który się nazywa memento_mori.elbog.pl . Postanowiłem zaryzykować i wszedłem na niego ostatnio. Od razu mi przeszedł dobry humor. Ale na szczęście już powrócił :D.

Dziś kolejna dwa imiona...

Jakub
Etymologia: imię biblijne pochodzenia hebrajskiego tłumaczone jako „trzymający za piętę”(wg Biblii Jakub trzymał swego brata bliźniaka Ezawa za piętę) lub „niech Bóg-Jahwe ma w opiece”. W Polsce występuje od XIII wieku i należało do najpopularniejszych. Obecnie przeżywa renesans w popularności, głównie w formie Kuba. Charakterystyka: odznacza się odwagą, dynamizmem i prawdomównością. Ma wysokie mniemanie o swoich możliwościach, intuicji i wszechstronnych uzdolnieniach. Pragnąłby zawojować cały świat. O wszystkim chciałby wiedzieć, we wszystko się wtrącić, kontrolować sytuację i mieć wpływ na nią (ja chyba miałem mieć na imię Jakub :P). Ze swoim poczuciem humoru potrafi być duszą towarzystwa. W uczuciach zaborczy i żadny pochwał. Zwykle długo szuka zawodu, który go zafascynuje i bez reszty mu się poświęci. Formy obcojęzyczne: Jacob, James (ang.), Jacques (fr), Jaime, Diego (hiszp.), Jakob (niem.), Giacomo (wł). Imieniny: 30 IV, 11 V, 1 VI, 25 VII, 9 VIII

MYSIOBUCHOCYPAZEK :P
Etymologia: imię pochodzenia salezjańskiego oznaczające „topór mysiego koloru małego Cypiska”. W Polsce od XXI wieku. Obecnie przeżywa wieki ciemne zarówno jako imię męskie jak i żeńskie. Charakterystyka: jest pseudodynamiczny. Lubi żartować, ale często żart się kończy tragedią, jak np. wybuchem. Jego znajomi nie mogą się nadziwić ile ma energii. W gębie. Potrafi gadac bez końca 23 h/d (godzinę przeznacza na sen). Radio Kebab i Radio Satan wysiadają. Zagada wszystkich na śmierć. Jest świetnym żołnierzem , choć najczęściej rzuca się na czołgi z plastikowym toporkiem. Jest bardzo towarzyski. On, nie jego ofiary. W miłości niestaly. Jest bardzo trudnym partnerem. Najpierw chce heraty, a później drze sięna całe osiedle, że żądał kawy. Na szczeście, gdy się uspokoi, co mu się trafi niezwykle rzadko, można z nim porozmawiać na tematy typu: „Jak ci się podoba nowy misio? Nie myślisz, że ten brąz nie jest za żółty?” itp. Predyspozycje zawodowe: katarynka (nie kataryniarz), jeniec wojenny (zanudza całą kompanię), saper (pod warunkiem, że do wyboru nie ma 2, ale 200 drucików), Doda, Mandaryna> Formy obcojęzyczne: Mousiobuchcypisak (ang)., Mysiquesobuchaencypie (fr), musiolloobuchhocypillo (wł., hiszp.), My-Siam-Obukari-Cypi-San (jap.), Muzuhalobullocypikandaro (suahilli). Imieniny: 30 II, 31 IV, 31 VI, 32 XII, 28 XIII

P.S. Sory za długą notkę
P.P.S. Kto chce iść ze mną do Palmirni na wystawę o Indiach???
P.P.P.S. Do następnego razu :*

piątek, 30 września 2005

I znowuż zerwałem...

...siedem kartek z kalendarza, a nawet i więcej, bo nie pisałem już od dawna. W sobotę byłem na prapremierze polskiej przedstawienia Teatru „A” na pl. Krakowskim, które zwało się „Exultet”. Ogólnie było o poszukiwaniu ognistego ptaka (wzięte z jakiejś legendy), o pogasńskim obrzędach z ogniem w roli głównej i ostatecznym oczyszczeniu Ogniem Bożym, które symbolizuje Paschał (symbolika Chrystusa jak Dawcy Światła- przyp. Bartka :D). Spodziewałem się, że będzie to mniej pirotechniczne, ale te wymachiwanie pochodniami, palący się ptak z metalu i człowiek z cicika (jak nie wiecie co to jest, to zapraszam na www.teatr-a.art.pl Newsletter nr 43) zrobił na mnie wrażenie. Nie martwcie się- niczego nie popsułem, niczego nie dotykałem, wystarczyło same patrzenie... . W poniedziałek mieliśmy w szkole charytatywny koncert jazzowy. Mnie się podobał (chociaż w gruncie rzeczy niewiele jest rzeczy, które mi się nie podobają;)). We wtroek na jednym polskim usiedziałemm w miare spokojnie (rzecz niewyobrażalna) tylko co chwilę byłem upominany o zachowanie kąta 90 stopni względem ścany będącej obok mnie, A tymczasem za mną nadawał „RADIO SATAN- 666 FM”. Nawet się zastanawiam, czy „RADIO KEBAB- częstotliwość niesamowita FM” nie wysiada... hmmm... nie, nie wysiada. W RK jest więcej muzyki. W RS są poranne audycje o makijażu i słuchowisko „Teletubisie”. Oczywiście za wszystkie wybryki obrywam od pana Polczyńskeigo ja :/. „Nie ma sprawiedliwości na świecie, a jeżeli ktoś w nią wierzy, to lepiej, jakby szybko przestał”- jak to mawia nasza biologiczka, pani Alfreduś czyli cytaty mniejznane i jeszcze mniejlubiane :P. A i tak prym cały czas u mnie wiedzie zbiór cytatów p. Pustulskiej. <- na razie to moja Clay Ekstraklasa. Ale powróćmy do naszych baranów. Nasz wychowawca postanowił pomóc dzieciom i zabiera na aukcję rzeczy, które skonfiskował nam, jeszcze biedniejszym dzieciom :D. Teoretycznie powinny się znaleźć u niego już ze trzy komórki, skarpety, kwiatek i parę innych rzeczy. W czwartek na infie pisaliśmy kartkówkę z systemu dwójkowego (zerojedynkowego). Pilnował nas o. Zacheusz, franciszkanin. Udało mu się to świetnie :D. Po włączeniu komputerów zaczęła się jego inwigilacja na stanowisku chyba nr 20. Nie powiem, czyje to było stanowisko. NO OCZYWIŚCIE< ŻE MÓJE !!! Nie wiem, jak on mógł sądzić, ze ja będę robił coś niedozwolonego ;). Tak musiałem odwiedzać strony prowincji franciszkańskich w Polsce. Nie powiem, że nie było ciekawe. Na szczęście to nie xPinky (w skrócie xP- i nie chodzi tu o Windowsa) i nie ględził mi o przyjacielu :D. A dziś, nie wiem czy wszystkie panie wiedzą, ale jest bardzo ważnych dzień. Jeden z najważniejszych w ciągu całego roku (z wyjątkiem moich urodzin i imienin). A mianowicie Dzień Chłopaka. Myślałem, że nasze dziouchy o nas zapomniały. Ale z dobrze poinformowanych źródeł miałem niewielkie przecieki :P. Dziękuję za koszulki :*. I to by było na tyle.

Powracam do imion. Nadrabiając zaległości przedstawię cztery imiona. Jako, że dziś Dzień Chłopaka zacznę wyjątkowo od imienia męskiego, którym będzie Damian. Później Magdalena i Olga.

Damian
Etymologia:imię pochodzenia greckiego oznaczające poświęconego bogini Damii (no nieźle się zaczyna :P), a także lekarza ludowego (to już trochę mnie ciekawsze. Szczególnie, że potrzebna tu biologia :D). W Polsce od XIII wieku. Charakterystyka: to człowiek przeniknięty szlachetnymi intencjami. Jest niezwykle aktywny i dynamiczny we wszystkim, co robi lub w co się angażuje. Odczuwa wewnętrzną potrzebę wyróżnienia się na tle otoczenia, odegrania dziejowej roli w historii świata. Na ogół do planów innych osób jest nastawiony sceptycznie, za to przy swoich obstaje bezkrytycznie (a ja z nim pisze pracę konkursową !!!!)współżycie z takim człowiekiem na co dzień nie jest łatwe. Miotają nim duże emocje i namiętności. Jest mało odporny na wszelkiego rodzaju używki (no to przykro mi, do żadnego pub’u się nie z nim nie wybiorę;)). Z euforii łatwo popada w przygnębienie. W wypadku niepowodzenia lub dłuższego załamania nerwowego szybko się uzależnia. Ma predyspozycje do takich zawodów jak: polityk, architekt, prawnik, aktor, biznesmen, handlowiec. Formy obcojęzyczne: Damian (ang., hiszp., niem.), Damien (fr.), Damiane, Damiano (wł.).Imieniny: 23 II, 27 IX.

Magdalena
Etymologia: imię pochodzenia aramejskiego oznaczające kobietę z miejscowości Magdala (ob. El Medżel k. Tyberiady). W Polsce od XIII wieku i należy do imion najpopularniejszych. Charakterystyka: ponieważ Magdalena odznacza się dużym temperamentem, bystrym umysłem i impulsywnością, nic dziwnego, że lubi życie na pełnych obrotach. Często reaguje bardzo emocjonalnie i nerwowo. Gdy jednak ochłonie można z nią porozmawiać na najbardziej drażliwie tematy (na przykład, czy katedry gotyckie są najlepsze czy nie :D). Nie znosi wszelkich rygorów, stałych obowiązków, regularności itp. Niezwykle uczuciowa i pragnąca miłości. Najlepiej się czuje w zawodach, w których można sobie pozwolić na nienormowany czas pracy i dowolny sposób jej wykonania (czeka cię życie bezrobotnej :P) czyli sztuka, muzyka, literatura, marketing i reklama. Formy obcojęzyczne: Madeline (ang.), Madeleine (fr.), Magdalena (hiszp.), Magdalene (niem.), Maddalena (wł.). Imieniny: 19 V, 22 VII

Olga
Etymologia: jest to słowiańska forma skandynawskiego imienia Helga oznaczające osobę szczęśliwa (czyli nie jest to inna forma Aleksandry; olga z helenki na pewno jest szczęśliwa, a kebabior pewnie też- ma własne radio :P). W Polsce od XIII wieku. Charakterystyka: to dziewczyna z charakterem. Swoim zachowaniem raczej przypomina wojowniczą amazonkę niż romantyczną damę (oh- nie wierzę, ok.- czy aby na pewno ?). Nie ucieka w marzenia, nie buja w obłokach, tylko twardo stąpa po ziemi (a ja byłem motylem, tylko trochę utyłem :P). trudności jej nie przerażają i nie odwodzą od powziętych zamiarów. W przyjaźni i miłości zawsze stosuje zasadę ograniczonego zaufania (z tego co ja wiem, to Olgi najchętniej każdemu dałyby swoje serducho). Bardziej nadaje się na qmpelę niż na kochankę. Jak każdy popełnia błędy, ale nigdy się do nich nie przyznaje (popełnia błędy?). na co dzień przyjmuje pozę i pewności siebie. Ma predyspozycje do zostania stewardessa (nieprawda- przecież twardo stąpa po ziemi), pilotką wycieczek, lekarką, pielęgniarką i radiowcem (ukłon w stronę kabapa). Formy obcojęzyczne: Olga (ang., fr., hiszp., wł.). Helga (niem., skand.). Imieniny: 11 VII

P.S. Czekam na nowe imiona
P.P.S. Zastanawiam się nad dodaniem nowych działów w moich notkach. Co wy na to ??
P.P.P.S Jutro idę do muzeum. Kto idzie ze mną ???
P.P.P.P.S.Jutro o 18 zbiórka przed Kościołem w celu jechania do Katedry na to spotkanie Kolonistów z Biskupem. Ksiądz Bartek jedzie z Nami autobusem! Niech przyjdzie kto może, bo musimy się BISKUPOWI dać we znaki! Przekażcie komu możecie (ogłoszenie sponsorowane przez RADIO KEBAB- częstotliwość niesamowita FM)
P.P.P.P.P.S. wszelka zbieżność osób i zdarzeń w notce i poza nią niezamierzona i przypadkowa ;)
P.P.P.P.P.P.S. Myślę o drugiej edycji Złotych Dekli. Coż o tym myślicie ???? Bo ja jestem nastawiony pozytywnie :P
P.P.P.P.P.P.P.S. Coś jeszcze miałęm ogłosić, ale mi się zapomniało :/
P.P.P.P.P.P.P.P.S. Coś mi się rozpisało z tymi post scriptami :D

poniedziałek, 19 września 2005

Cóż za owocne...

...dni mego żywota ostatnie. Zacznę od piątku. Czemu???? Bo w piątek były otrzęsiny. Od początku się zastanawiałem co będą kazali nam robić. Staliśmy stłoczeni niczym bydło przed drzwiami auli do zakończenia przerwy. Nagle za drzwi zaczął się wydobywać dym, jakby się coś paliło. Nikt nie chciał wchodzić, a mnie korciło aby zajrzeć, co za tymi drzwiami się kryje. Stały tam pielęgniarki i terrosysta. Kazali nam ściągnąć plecaki i przeczołgać się pod ławkami. Dobrze, że nie było brudno. Przesliśmy do auli i usiedliśmy na jej obrzeżach.Każdy po każdym się darł. I w gruncie rzeczy tylko na tym pozostawało :P. Po przywitaniu, wniesieniu i wyprowadzeniu pocztu sztandarowego (niczym Zjazdy KC PZPR:D). Później zaczęły się konkurencje. Były różne fajne tj. śpiewanie, tańczenie (ssStasiu- twa macarena była niesamowita :P), wyciąganie piłeczek z mleka. Oczywiście mnie musiała się trafić najgorsza z możliwych konkurencji- musztra. I musztra jako musztra byłaby nawet OK., ale przy okazji kazali nam robić pewne arcytrudne, nieciekawe, bezsensowne i w ogóle be! Ćwiczenia. Mianowicie pompki. Jak pewnie wiecie (a jeżeli nie wiecie, to macie słaby wywiad :P) ja pompek robić nie umiem. I oczywiście Bartek Buntownik (BB) nie chciał robić pompek, bo nie umiał. I nagle w superprzygotowanym, „strasznym” wojsku od szczebla starszego szeregowego do szczebla marszałka zapanował konsternacja. Po długich pertraktacjach zrobiłem dwa przysiady i to na tyle. Podczas wręczania zaświadczeń pasowania na ucznia mój wychowawca, pan Grzmociński, stwierdził że mój bunt mu się podobał. To on jeszcze widocznie nie zorientował się, co go czeka :D. Na pamiątkowym zdjęciu zostałem zmuszony do położenia się, przez co zapewne zajmę połowę kliszy :/ Ale nie będę was już zanudzał piątkiem. W sobotę i niedziele byłem na Glwiickich Dniach Dziedzictwa Kulturowego. Najpierw w kościele pw. Wszystkich Świętych, później w katedrze, w Barbarze. Na Barbarze zatrzymam się trochę dłużej. Nie może być inaczej, jeżeli wolontariuszką była tam Sabina N., która powinniście pamiętać z notki „Dziś są moje urodzinki...”. Chciała abym zaśpiewał jej kompanom piosenkę niemonotonną. Ale ja byłem w tym dniu poważny i się zgodziłem (a poza tym, tekst i melodia tej pieśni nie jest aż nazbyt skomplikowana :P). Po kościele świętej Barbary postanowiłem z ciocią (która była mym kompanem na GDDK) wspomóc „Radio Kebab- częstotliwość niesamowita FM” i na obiad zjedliśmy kebap’a. Był wyśmienity. Potem w kościele ewangelickim trafiliśmy podczas prezentacji na panią typu „Bo wie ksiądz, ja gdzieś przeczytałam...” i się pytała o świętą Barbarę (to był kiedyś kościół ewangelicki o zwrot którego ubiegają się ewangelicy). Myślałem, że wstanę i złożę tę kobitę na ołtarzu ewangelickim. Ale wytrzymałem. To było w sobotę. W niedzielę miałem płynąć statkiem po Kanale Gliwickim, ale zabrakło biletów (i po to się spieszyłem na autobus :/). Poszedłem więc na Cmentarz Centralny, do drewnianego kościółka drewnianego WNMP i do kościółka św. Bartłomieja. Na cmentarzu było kilka dziwnych ludków. Czemu ??? Ja mama dziwne marzenia i zwyczaje, ale żeby robić sobie zdjęcia z uśmiechem nr 7 przed ruinami krematorium to trzeba mieć naprawdę nierówno pod sufitem. W kościołach znowu widziałem moją anglistkę, panią Kurniecną. I to tyle w weekend. Dziś byłem w salezjance. Spotkałem panią O., panią K. I pana Krakresanka. Wszedłem bezczelnie na lekcję angielskiego klasy Ib. Spotkałem kilka znajomków i chciałem jak najszybciej odebrać od Pawła Kartę Zdrowia (po to tam pojechałem :P). Teraz mam drugi powód- dług zaciągnięty u mnie przez Anię R. Ale oczywiście Paweł zostawił kartę w domu. Jakże by mogło być inaczej. Ale wszystko dobrze się skończyło
* zbieżność osób, nazwisk i zdarzeń zupełnie przypadkowa

P.S. Dziś imion nie będzie (chyba że później dopiszę), bo niestety czasu mam mało.

czwartek, 15 września 2005

Chcą mnie zabić...

...a ja się tym nie przejmuję. Ostatnio coś się rozśpiewałem. Ale uwaga: nie chce robić konkurencji dla Radia Kebab. Ja w programie „Alfabet śpiewany” doszedłem tylko do litery „F”. Ale chyba rozwiązałem zagadkę mojego rozśpiewania. To wszystko przez Mentosy !!! Tak jak w tej reklamie wszystkie ptoki śpiewają, tak i na mnie te draże działają. Ale mam dla was dobrą wiadomość: mentosy się skończyły! Znaczy się nie skończyły, ale gdzieś zapodziały. Co było w ostatnim czasie w szkole ??? Ano noc ciekawego. W poniedziałek na niemieckim włożyłem nożyczki do kontaktu. Lekko mi się podtopiły, nie wiedząc czemu :] W wtorek na niemieckim padał deszcz, a na latarni przed naszą szkołą siedział gołąbek. Jak mi go żal się zrobiło, że taki sam tam jest (w tle przygrywała piosenka: „Cięgle pada...” śpiewana na żywo...przeze mnie :P). W pewnym momencie, kiedy było w miarę cicho, spadłem z krzesła. Znaczy się wywaliłem. Dwa krzesła leżą, stół przesunięty, a nauczycielka (tak przynajmniej wynika z relacji naocznego świadka) wydała z siebie niesamowity pisk. Wszyscy początkowo cicho, a później nagle w brech. Stanisław I S (postanowiłem zmienić numerację na prośbę SIIS. Od teraz SIS będzie SSS -Szefu Stanisław S., a Stanisław II S będzie SIS) śmiał się przez całą lekcję. Po niemieckim poszliśmy na strzelnicę. Tak, strzelnicę. Strzelaliśmy do much. Taką wielkością cechowały się cele. Oczywiście byłem w ostatniej grupie strzelających. Z nudów chciałem pobić rekord piosenki niemonotonnej (30 minut). Niestety nie udało mi się. Wytrzymałem 23 minuty, bo w sposób dobitny zakończył moją próbę Wojciech S. No trudno. W gruncie rzeczy miał trochę racji (trochę ;)). Jest lepszy od Padre Barto, któremu ta sztuka, o ile sobie dobrze przypominam, się nie udała. Kiedy weszliśmy na strzelnicę właściwą, myślałem że padnę ze śmiechu. To był zwykły schron z sześcioma stanowiskami. Ale właściwie nie wiem, czemu było mi do śmiechu. Samo strzelanie poszło nie najgorzej. Nikogo nie zabiłem :D Aha, jeszcze wcześniej się obraziła na mnie Martyna Z. :/ Dziś na angolu bawiłem się gumką chlebową od Ewki (jej owczarek jest bardzo nieposłuszny. A poza tym jest młodocianym samobójcom. Ja bym go wysłał do psychiatry :D). I dziś także się dowiedziałem, że moja klasa chce mnie zabić. Czemu ??? Oj, jest wiele powodów :). Nawet się zaczęłem trochę obawiać czy iść jutro do szkoły, ale Magda Pociecha mnie pocieszyła (przypadek ?? :]), że nie musza mnie zabijać. Ja się sam kiedyś zabiję. Teraz się obawiam, czy w ogóle wychodzić z domu :D. I to byłoby na tyle.

Dzisiejszym imieniem (zgodnie z kolejnością zamówień) będzie imię...losowanie...nie znam żadnego Jurka, więc będzie Paweł.
Paweł
imię pochodzenia łacińskiego oznaczające osobę drobną, niewielkiego wzrostu. W Polsce od XII wieku i nadal cieszy się popularnością. Ma bardzo złożoną osobowość (więc nie potwierdza tym reguł feministek, że facet to takie proste urządzenie :P)Paweł chłonie świat wszystkimi zmysłami i chciałby przeżyć życie jak najpełniej. Konsekwentnie dąży do wytyczonych celów. W towarzystwie lubi nadawać ton, jest wesoły i dowcipny, często aż go język świerzbi, żeby powiedzieć jakąś uszczypliwą uwagę (zupełnie jak mnie :P). Kocha swój dom i rodzinę, ale zbyt łatwo ulega emocjom; wybucha, obraża się, odchodzi, wraca- i tak w kółko. Trzeba mieć wiele cierpliwości, aby znosić jego zmienne zachowanie. Doskonale czuje się przy pracach dających szeroki kontakt z ludźmi tj. prawnik, lekarz, nauczyciel akademicki, dziennikarz, duchowny (jush widze w tym Pawła O. :D). Formy obcojęzyczne: Paul (ang., fr.), Pablo (hiszp.), Paulus (niem.), Paolo (wł.). Imieniny: 25 I, 1, 8 II, 28 IV, 29 VI, 20 VII

W przypływie euforii wywołanej wygraną w chińczyka z Anią R., opisze dziś drugie imię. Dla odmiany wezmę pierwsze zamówieni na imię żeńskie. Takowym jest... Paula (o ciup!).
Paula
Jest to żeńska forma imienia Paweł (Paulus).<-- zbieg okoliczności. W Polsce sporadycznie nadane od XIII wieku. Jest to osoba delikatna (akurat ;P) i pełna wdzięku. W swoim gronie lub w towarzystwie, ale przy boku partnera, zachowuje się bardzo swobodnie, co nieraz bywa błędnie rozumiane przez jej licznych wielbicieli (no to niezłe z ciebie ziółko, Paula :p). na jej samopoczucie największy wpływ mają uczucia. Bardzo przeżywa wszelkie nieporozumienia z tym, kogo kocha, a rozstanie jest zawsze dla niej wielkim dramatem. Nie ma wielkich aspiracji zawodowych. Najlepiej wychodzą jej zawody tj. aktorka, sztuka czy sekretariat. Obcojęzyczne formy to: Paula (ang., hiszp., niem.), Paule Paulette (fr.), Paola (wł.). Imieniny: 26 I

P.S. Następne zamówienia spróbuję wykonac w najbliższym czasie :P. Co nie znaczy, że nie możecie składać nowych

poniedziałek, 12 września 2005

Jutro strzelnica...

...a więc Mozart- strzeż się! Bo nie znasz dnia ani godziny :P. Minął pierwszy tydzień z 10-miesięcznej bezpłatnej pańszczyzny na rzecz źle pojętej przez MENiS nauki. Ale cóż... powróćmy do tematów bieżących. Klasa poznana, stwierdzam, że bardzo fajna. Mam sporo osób z Pyskowic i Knurowa, co nie znaczy, że są oni gorsi i należy ich dyskryminować (no chyba, że zaczną szkalować dobre imię Gliwic :P). Władze klasowe wybrane. Przewodniczącym został Stanisław I S., v-ce Przewodniczącą Martyna Z., a reszty nie ma :D. Podczas wyborów w komisji wyborczej, której oficjalna nazwa brzmi: Dwustronna Komisja Wszechobligatoryjna Klasy I F II Liceum Ogólnokształcącego im. Walerego Wróblewskiego w Gliwicach ds. Poprawnego Przebiegu, Przeliczenia i Podania do Publicznej Wiadomości Wyników Wyborów na Przewodniczącego i V-ce Przewodniczącego Klasy I F II Liceum Ogólnokształcącego im. Walerego Wróblewskiego w Gliwicach na Rok Szkolny 2005/2006 (skrót: DKWKIFIILOWWwGdsPPPiPdPWWWnPiVPKIFIILOWWwGnRS2005/2006), zasiadałem ja i Stanisław II S.ß to nie brat SIS. Oczywiście podczas wyborów została wykryta nieścisłość, ale jako że Consensus facit legem, unieważnienia wyborów nie było. A szkoda. Byłaby dodatkowa wolna lekcja, a wynik i tak byłby ten sam. Ale wy ludzi niemyślące :P. Nie będę się rozpisywał, powiem tylko, że dziś na niemieckim włożyłem nożyczki doi kontaktu (ochrona przed dziećmi nie zadziałała, ale spięcia nie było, mam tylko podtopione nożyczki). A poza tym, wszystko okey.

Dziś wznawiam mój cykl „Znaczenie imion”. Na dobry początek pójdzie imię Karolina:
Etymologia: jest to rozszerzona żeńska forma imienia Karol. W Polsce popularna dopiero od XIX wieku. Z natury trochę nieśmiała, majestatyczna, niekiedy wręcz wyniosła, ale dodaje jej to tylko kokieterii. Ceni ład, porządek i dobrą organizację, bo lubi życie uporządkowane. W towarzystwie nie lubi zwracać na siebie uwagi, ale w gronie przyjaciół zachowuje się swobodnie i z dużym poczuciem humoru. Do miłości przywiązuje dużą wagę, ale jest raczej powściągliwa i skryta. W odpowiednim układzie partnerskim zdolna jest do odrobiny szaleństwa.. Z powodzeniem wykonuje takie zawody jak: stewardesa, prawniczka, notariuszka, lekarka, ale przede wszystkim pani domu. Imieniny: 5 VIII

P.S. Dawajcie mi propozycje co do następnych imion

sobota, 3 września 2005

Pierwsze dwa dni liceum...

...upłynęły jak upłynęły. To znaczy, zacznę od początku. O godzinie 9.00 miałem rozpoczęcie. Tym samym miałem pół godziny wcześniej rozpoczęcie liceum aniżeli SZSP. I automatycznie wcześniej owa uroczystość została zakończona (jak znam życie, to nawet, gdyby moje rozpoczęcie zaczynało się 1,5h później, i tak bym wcześniej skończył :P). Na przystanku spotkałem ekipę, w skład której wchodzili: Justyna G, Piotr B., ps. Basia i Michał W., ps. Wawrzon. Pogadaliśmy i pojechaliśmy autobusem nr 60 do szkoły. Najpierw było Zgromadzenie Szkolne na auli. Zaprezentowano nam przedstawienie. Chciałem wstać i ostentacyjnie opuścić salę, ale wytrzymałem do końca. Przedstawienie było dziwne. Zaprezentowano nam wiersz... Juliana Tuwima „Lokomotywa”. I to jeszcze było niezłe. Ale druga część spektaklu już mnie dobiła kompletnie. Wyszedł gościu z PKS-ami i gościu z wąsami. Zaczęli coś gadać o image i Bóg wie jeszcze o czym. Później zaprezentowali unowocześnioną wersję wiersza polskiego poety. Zaczynał się tak: ”Na pięknym, nowoczesnym dworcu (coś tam robi, ale na pewno nie stoi) elektrociągniek...” Dalszy cytat wydaje się zbędny. Myślałem, że padnę. Po krótkim występie z lokomotywą i image w tle (albo przed, pamięć mnie zawodzi :D) dyrektorka przedstawiła wychowawców. Ja chyba trafiłem na najlepszego. Znaczy się nie będę komentował, bo mogę później żałować swoich słów. Przedstawię go pokrótce. Nazywa się Marcin Buczyński, jest polonistą (obawiam się, że podobnym do pani O., jeżeli nie gorszy ;(), ma ok. 30 lat i w ogóle wydaje się przyjemny. ALE PAMIĘTAJMY !!!! Tylko wydaje się. Jeszcze nie wiem, jaki jest w rzeczywistości, ale jak się dowiem to przekażę. Okazało się, że jestem w klasie z Karoliną D., koleżanką z przedszkola. Pamiętam ją jako wiecznie się na wszystkich wydzierającą i nie zjadającą skórek od chleba (nie wiem, dlaczego akurat to mi w pamięci pozostało). W klasie mam 10 chłopaków i 26 dziewczyn. Na razie nie zaobserwowałem kujonów. Pierwszy dzień lekcji upłynął, jak upłynął. Najpierw była chemia. Później biologia z p. Jędruś, która stwierdziła, że podręcznik jest debilny, że program nauczania jest debilny i że biologia jest debilna. Chciała też stwierdzić, że to co w klasie wyżej śpiewali, też jest debilne, ale się powstrzymała. Wogóle przypadła mi do gustu. Później mata. I dwie historie z legendą gliwickiego szkolnictwa, prof. Trojanem (to jego prawdziwe nazwisko). Na początku lekcji wyciągnął notatnik i zaczął punktami lecieć, co nam ma do powiedzenia. Spoko gościu, ale ma jedną wadę- nie pozwala używać dyktafonu :/. Druga lekcja to już zalążki nauki, czyli przygotowywanie się do matury (sic!). Na końcu polak z moim wychowawcą. Jakoś dziwnie przypominał mi panią O. I to na tyle.

wtorek, 30 sierpnia 2005

Zanim ruszyliśmy w drogę ku Kolonii...

(15.08.2005, poniedziałek, święto Wniebowzięcia NMP)
…Nadszedł czas pożegnania z Gelsenkirchen. O 7.30 mieliśmy być pod kościołem Trójcy. Tam wsiedliśmy d autobusu i mieliśmy jechać pod kościół pw. Św. Franciszka. Niestety nasz kierowca nie miał zmysłu orientacji gołębia i 15 minut kręciliśmy się kółko, zanim dotarliśmy. Tam mieliśmy uroczystą Msdzę Św, gdzie dostaliśmy od parafii medaliony z wizerunkiem Ducha Świętego i napisem po niemiecku: „SCHENKE UNS DEINEN GEIST UND LASS UNS DEINE ZEU GEN SEIN”. Potem śniadanko. Jako, że urodziny miała jedna z organizatorek naszego pobytu (tzw. Wiek Abrahama) było świętowanie. No i odjazd. Najpierw zajechaliśmy do Leverkusen po pakiety niemieckie, czyli plecak z wyposażeniem (butelka, balon do siedzenia i machania, różaniec, mapy, książki itd.) Czekaliśmy na nie z dobre 3 godziny. W tym czasie dość sporą grupą graliśmy w klaskanie, „Włożyłem do kuferka..”, „pocałowałem królika w... ” i inne tam gry. Fajnie było. Późnym popołudniem zajechaliśmy do przedszkola przy parafii Herz Jesu w Kolonii. To był nasz dom na najbliższy tydzień. Rozłożyliśmy karimaty jak uchodźcy i część ruszyła w miasto, część została, w tym ja. Puściliśmy muzykę, zjedliśmy gorące kubki, popiliśmy herbaty. Po powrocie Hubert z Moniką oznajmili nam, że dostali na ulicy prezerwatywy z ulotką „Kochaj bliźniego swego...”. Mało smaczne.W nocy miałem zamiar iść się wykąpać, bo ja bez kąpieli nie umiem zasnąć. Był tylko jeden problem. Tam nie było ani pryszniców ani niczego. Tylko dwie miski na prawie 50 osób. Niestety, połowa się nie myła. Aha, jeszcze, aby było śmieszniej, ciepła woda leciała tylko z jednego kranu, który był nie w ubikacji, a w kuchni połączonej z salą sypialną. I dlatego musiałem robić break dance w lodowatej wodzie w kabinie z klopem, gdzie co chwilę ktoś mi wyłączał światło. Tak miałem przez cały tydzień. Ale wytrzymałem.

16.08.2005, wtorek
Nastawiłem budzik na 06.00. Nie wiem czemu. Kied telefon zasczął dzwonić pomyślałem sobie „Co za idiota nastawił tak wcześnie budzik”:D. Ludzie powoli zaczęli się wyślizgiwać ze śpiworów a ja odczekałem pół godzinki. Potem poszliśmy na śniadanko do jakiejś szkoły. Zestaw prezentował się następująco: bułka (której pierwszego dnia zabrakło, w następne dostawaliśmy aż po dwie), mleko (zamiennie z sokiem i kakaem), jogurcik, dżemik (lub krem śmietankowy), pasztet, herbatkę albo kawę i wrzątek. Oczywiście wszystko było na kartki i po długim oczekiwaniu w kolejce (już wiem, jak to było w PRL-u). Na niektórych artykułach było logo ŚDM. Po śniadanku czas wolny. Sabina, Edyta, Kuba, Jacek i ja pojechaliśmy S-bahną (autobus na szynach kolejowych) pod katedrę. Ludzi było mnóstwo. I wszędzie Włosi. Gdzie nie spojrzałem, tam Włoch. A oni jeszcze cały czas się darli „Viva Italia!”. Na to im odpowiadało mnóstwo Francuzów „Viva la France!” i tak wkoło Macieju. Łeb mi rozsadzało. Ale katedra z zewnątrz była niesamowita. Następnie podeszliśmy pod portret Jana Pawła II ułożony z ponad miliona zdjęć młodzieży z całego świata. Siebie nie znalazłem :/. Obok był portret Benedykta XVI. Wróciliśmy na obiad, którego nie było, bo Niemcy nie spodziewali się, że takie tłumy będą walić do jednego stanowiska. W ostateczności pozostaliśmy bez obiadu, a trzeba było iść na Stadion FC Koln, na rozpoczęcie. Jedna grupa poszła od razu na piechotę (nie wiem czemu ja się w niej nie znalazłem), a druga poszła na Neumarkt Platz na przystanek U-bahny (krzyżówka metra i tramwaju). Niestety ilość ludzi nas przeraziła. Przyjeżdżały pełne pociągi, a ludzi na placu coraz wicej. Poszliśmy na inny przystanek. Tam pierwszy raz zobaczyłem plakat z napisem „Good Catholics use condoms”. I znowu uczucie niesmaku. Powiększyło się ono po spostrzeżeniu napisu „Dobrze jest być gejem i lesbijką”. Pół godziny czekaliśmy na mniej niż bardzo przepełnioną U-bahnę. Wtedy grupa znowu się podzieliła i część wsiadła do tej , a reszta czekała (ja byłem w tej wsiadającej). Było nieźle. Tramwaj zapchany, ludzie mdleli, a komunikacja w mieście się zakorkowała. Godzinę jechaliśmy dwa przystanki (oddalone od siebie o kilometr). Mnie się podobało, ale kazano wszystkim wyjść. Resztę (5,5 km) pokonaliśmy prawie pieszo, bo pod koniec podstawili nam kolejkę. Pod stadionem okazało się, ze nie ma już biletów na stadion. Cali „szczęśliwi” poszliśmy pod telebimy. Ale to nie to samo. Trzy razy puszczali nam to samo przemówienie. Tam zrobiłem sobie zdjęcie z salezjaninem z Włoch (Agata, cisza, nic nie mów :]). Ale zapomniałem wziąć od niego adresu. Może by mnie zaprosił do Włoch. Włochy są super. W czasie powrotu zajrzeliśmy do kościoła Sióstr Miłosierdzia Matki Teresy z Kalkuty pw. śś. Piotra i Pawła. Tam poadorowaliśmy Najśw. Sakrament i zostaliśmy obdarowani medalikami i obrazkami z Matką Teresą z Kalkuty. Podczas marszu wszystkim machałem rękami, a koleżanka z grupy machała szalikiem z napisem Polska. Fajnie, bo wszyscy próbowali wymówić nazwę naszego państwa, ael za Chiny nie wiedzieli, gdzie to jest. Dopiero, jak im się powiedziało nazwę angielską, to rozumieli. Pod koniec zajrzeliśmy do Herz Jesu Cafe- cudownego tworu, w którym za friko strudzony wędrowiec otrzymywał jedzenie (mieli pyszne ciasta) albo picie. Nie omieszkaliśmy uszczuplić ich inwentarzu :). Wracamy do przedszkola, a tam czeka na nas kolacja przy świecach. Po kolacji były pogaduchy przy herbatce, podczas to których dokładniej poznałem ludzi oraz spaliłem (przez przypadek) serwetkę w świeczce. A fajnie, bo w momencie, kiedy serwetka się zajęła ogniem, o ja ją trzymałem w ręce i patrzyłem. Wszyscy po mnie drą „Zgaś to! No Dmuchaj!”. No to dmucham. Jak zobaczyłem, że to nie przynosi zamierzonego efektu postanowiłem ukrócić życie ogniowi w inny sposób: wsadziłem serwetę do szklanki z wodą. Oni na mnie jak na debila, a ja nic. Były też rozmowy o wszystkim i o niczym. Po czym poszedłem spać

17.08.2005, środa
Jadąc, a właściwie szukając katechezy po polsku (której nie znaleźliśmy i nie szukaliśmy do końca ŚDM, z czego byłem bardzo zły) spotkaliśmy studentkę ekonomii na Uniwersytecie Kolońskim, Magdę. Bardzo przyjemnie się z nią rozmawiało o historii. Ona opowiadała o Kolonii, ja o... domyślcie się, o czym ? O Gliwicach oczywiście. Wtedy też swoją zawrotną karierę rozpoczęła znana wam piosenka niemonotonna śpiewana a capela przeze mnie. W późniejszym czasie wszyscy będą mnie za nią przeklinać i mi grozić i wtedy w afekcie piosenka niemonotonna (rekord śpiewania: 10 min) stała się piosenką monotonną, za co też mnie będą przeklinać :P Uważajcie, przejąłem się tym. Na złość śpiewałem w takich momentach coraz głośniej i dłużej. Na obiad jechaliśmy tym razem na teren Targów Kolońskich. Trzeba się było dobrać w szóstki. Oczywiście ja zostałem sam, bo mieliśmy taką liczbę osób. Wtedy Edyta postanowiła, że jej grupa odstąpi mi jedną porcję. To było miłe, naprawdę. Tak fajnie mi się zrobiło. Po obiedzie mieliśmy jechać do kościoła św. Pantaleona. U-bahn była pełna, ale podczas jednoego kursu ja i 4 inne osoby się zmieściliśmy. Krzyknęli, abyśmy poczekali na nich na Neumarkt. Wysiadamy na wspomnianym Neumarkt i czekamy. Przyjechał jeden pociąg i ich nie ma, bo specjalnie sprawdziłem wszystkie wagony. W następnych też ich nie było. Podczas czekania poszedłem na stanowisko Deutche Post i kupiłem pięć kartek w komplecie ze znaczkami. Nie wiem czemu tylko, albo aż tyle. Wysłałem do osób, którym albo obiecałem wysłać. A mianowicie do: Sandry G., Ani R., Olki K., Olgi i Pawła O. Oraz do Sebastiana L. Wypisywaniem zająłem się po od 00.00- 01.00 dnia bieżącego. Wróciłem z poczty a ich nie ma. Czekaliśmy na nich pół godziny i postanowiliśmy sami iść do w/w Pantaleona. I jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Tym razem szczegółem było to, że nie wiedzieliśmy, gdzie owa świątynia się znajduje. Pytaliśmy się 10 osób. Otrzymaliśmy 10 różnych dróg. A to, że trzeba jechać U-bahną, a to, że na piechtę. Spóźniliśmy się o godzinę. Okazało się, że oni byli w ostatnim wagonie pierwszego kursu. Okazało się również, że oni nie wiedzieli, że my na nich czekamy. Ale to nic, oni nawet nie zdali sobie sprawy z tego, że kogoś zgubili! Zostałem chwilę na spotkaniu z kard. Meisnera a później poszedłem z grupką 5 dziewczyn w miasto. Gdzie myśmy byli, to już nie pamiętam (słyszę odetchnięcie z ulgą- będzie mnie do czytania). Pamiętam tylko, że na placu przed katedrą otrzymałem spory plik Cudownych Medalików z MB. Wtedy pierwszy raz się zetknąłem z Anitą. Bardzo porządna dziewczyna. Nie dość, że biegle mówiła po niemiecku, to jeszcze lubiła chodzić po muzeach. A w Kolonii jest ich wiele. W Herz Jesu Cafe wypiłem 2 herbaty+ ciacho. Po powrocie postanowiliśmy z Anitą, że jak będziemy mieli czas, to zajdziemy do następujących muzeów: Muzeum Sztuki na wystawę „Wizerunki Chrystusa”, Muzeum „Kolonia w czasie głębokiego nazizmu” oraz do Muzeum Romańsko-Germańskiego. Jak później się okaże, nie pójdziemy tylko do tego trzeciego (a szkoda!).

18.08.2005, czwartek
Po śniadanku poszliśmy na Mszę św. w krypcie kościoła św. Pantaleona. Po mszy zaraz do Kolnmesse (Targi Kolońskie) po obiad. Tym razem miaęłm swoją szóstkę. Obiadu nie zjedliśmy na miejscu, tylko pobiegliśmy na brzeg Renu, bo dziś miał przylecieć papież i przepłynąć statkiem po Renie. Od 12.00 byliśmy na czatach (Benedykt był zapowiadany na 17.00). Tam się rozłożyliśmy i czekaliśmy. Ktoś mi zwinął mój balon do siedzenia. Był skwar, a mnie się zachciało spać. Przez to nawet trochę się opaliłem (nie na ciemny mahoń, ale zegarek mi się odbił). W międzyczasie przed nas wcisnęli się Włosi. Gdy nareszcie podpłynął do nas papież, znalazłem nawet wygodne miejsce. Widziałem Papieża! Był wielkości paznokcia, ale go widziałem dość wyraźnie. Nie wiem, jak wyszło zdjęcie, ale kichać. Mogłem zrobić jedno świetne zdjęcie, ale papieża przysłoniła mi flaga łotewska i później była klapa. Papież popłynął i wszyscy zaczęli się zbierać. Aż tu nagle... statek zaczyna się cofać! Wszyscy do Renu. Teraz miaęłm super miejsce, ale niestety papież nie cofnął się na tyle, abym go widział. Potem oglądaliśmy resztę przywitania (modlitwa w katedrze i inne tego typu sprawy) na telebimie. Po zakończeniu bawiliśmy się i tańczyliśmy z Brazylijczykami. Winne temu były mosty. Do 20.00 były zamknięte, a myślmy mieszkali na przeciwnym brzegu aniżeli na tym, na którym oczekiwaliśmy papieża. Poszliśmy przed mosti czekaliśmy. Tam jak zwykle się bawiliśmy, a ja dodatkowo goniłem dwa króliki. Co najśmieszniejsze, nikt tych królików nie widział. Czyżbym miał jakieś schizy ??? Później byłem z grupką osób na modlitwie Polaków pod wizerunkiem Jana Pawła II i w katedrze. Wieczór minął magicznie. Oczywiście w drodze do domu wstąpiliśmy do Herz Jesu Cafe. Tam zostałem obładowany czekoladami w płynie 0,5l. Wróciłem po północy.

19.08.2005, piątek
W piątek po śniadaniu mieliśmy cały dzień wolnego. Aniata, Łukasz, Paweł, jakieś dwie dziewczyny (nie pamiętam które) i ja poszliśmy do Muzeum Sztuki. Obejrzeliśmy wystawę „Wizerunki Chrystusa”. Na niej „zachwycił” mnie obraz Barnetta Newmana „Midnight Blue”. Jeżeli chcecie go sami obejrzeć (on miał przedstawiać Chrystusa) to zapraszam na stronę http://www.erzbistum-koeln.de/sonderseiten/ansichtenchristi/newman.html . Ogólnie ale wystawa świetna, był oryginalny El Greco i parę innych świetnych obrazów, ale ten i „Midnight Blue” mnie oczarował :D. Następnie pojechalimy po obiad. Anita, Łukasz i ja, bo reszta odłączyła się wcześniej. I mieliśmy problem. Bo nas było tylko trzech. A potrzeba szóstki. Anita się poświęciła i poszła do Włochow, którzy brali tylko kolację, a ja z Łukaszem poszliśmy do dwóch Niemców i dwóch Francuzów. Było drętwo. Próbowałem rozkręcić rozmowę, ale Niemcy do rozmownych nie należeli, a Francuzi byli zbyt dumni, aby znać jakikolwiek inny język oprócz francuskiego. Z obiadu pojechaliśmy do Muzeum Nazizmu. Najbardziej w tym muzeum (mieszczącym się w siedzibie gestapo) wstrząsnęły wołania o pomoc wypisane w różnych językach (głównie rosyjskim, niemieckim i polskim) na ścianach cel. Ale ogólnie muzeum bardzo ładne, ciekawie wszystko było przedstawione, ale się spieszyliśmy. Spieszyliśmy się na spektakl Teatru A z Gliwic ( http://www.teatr-a.art.pl ) pt: „Pelikan”. Była to opowieść o trzech mędrcach poszukujących snsu życia. Gwiazda, która ich prowadzi, opowiada im legendę o pelikanie, który w momencie śmierci swych piskląt na skutek ukąszenia węża, rozdziera swą pierś i krwią przywraca do życia swe dzieci. Później były sceny śmierci męczenników XX wieku (m.in. ks. Jerzy Popiełuszko). Na koniec mędrcy wypowiadają słowa: „Szukaliśmy Pelikana, a znaleźliśmy Chrystusa. Szukaliśmy Boga, a znaleźliśmy Go w ludziach.” Przedstawienie kapitalne, choć anglojęzyczne, jednak przed rozpoczęciem dostaliśmy książeczkę ze scenami (po polsku). Po nim zaś zostaliśmy obdarowani płytą z muzyką z tego przedstawienia i porozmawialiśmy z jedną z aktorek. Spotkałem wtedy braci Glodnych. Oni mnie nie widzieli, a ja ich zauważyłem jeszcze na Neumarkt-cie (tam też wysłałem kartki z ozdobnym stemplem) i to przez nich oblałem się kakaem :/. W drodze na przystanek U-bahny złapała nas burza, którą przeczekaliśmy w tureckiej kawiarence internetowej. Kusiło mnie, aby wsiąść na komputer, ale się powstrzymałem. Łukasz zaś z budki dzwonił do rodziny. Gadał dobre pół godziny. Po powrocie do przedszkola nigdzie się nie ruszaliśmy.

20.08.2005, sobota
Dziś mieliśmy po śniadaniu do 13.00 czas wolny. Nie pamiętam, gdzie byłem. Wiem, że wcześnie wróciłem i się spakowałem. Dziś jechaliśmy na Marienfeld (Pola Maryjne). Wysłałem razem z Sabiną kartkę do parafii (doszła!). Po 13.00 wsiedliśmy do autobusu i ruszyliśmy na spotkanie z Papieżem. Mieliśmy wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Mnie wyszły dwa wypchane plecaki i worek z karimatą, poduszką i śpiworem. Jak zwykle, okazało się, że nie wziąłem rzeczy najpotrzebniejszych tylko jakieś pierdoły. No, ale z miejsca parkingowego na Marienfeld szliśmy jeszcze 7 km. Nie opłacało się wracać i iść jeszcze raz. Oczywiście w naszym sektorze nie było już miejsca. Sektory zabezpieczone biletami (których i tak nikt nie sprawdzał) były płaskie, porządne. Myśmy się usadowili na wertepach z mnóstwem robali. Przyjechał papież. Widziałem go gołym okiem (ołtarz był oddalony tylko kilkaset metrów). Był wielkości kropki na końcu tego zdania. Czuwanie przetrwałem zawinięty w śpiwór słuchając polskiego tłumaczenia (95.5 FM :)). Potem próbowałem usnąć. Ale nie byłem wykąpany. Ostatecznie trwałem w półśnie. Wiedziałem co się wokół mnie dzieje, ale nie mogłem mieć na to żadnego wpływu. Ołtarz był cudownie oświetlony, a księżyc na spółkę z chmurami stworzyli efekt gwiazdy betlejemskiej (tarcza wyglądała jak gwiazda, a blask odbijający się na chmurach przypominał warkocz komety. Niesamowite). Robale chodziły mi po twarzy, a nogi odpadały z zimna (wszak idiota założył krótkie spodenki). Jeszcze ta Amerykanka za nami. Przez pół godziny pompowała materac skrzypiącą pompką. Dla żartu ktoś rzucił hasło, że ona nie włożyłakońców pompki do materaca. I wicie co się okazało? Że ta osoba miała rację :D. Jak ja tę Amerykankę zobaczyłem, myślałem, że pociurlam się pod sam ołtarz ze śmiechu. Ale następnego dnia miało to wszystko się skończyć :(.

21.08.2005, niedziela
Wstałem o 7.00 Chciałem iść do ubikacji, ale jak zobaczyłem tę kolejkę to postanowiłem pójść w krzaki. Po moim powrocie ksiądz Jacek zadecydował, że się przenosimy bliżej wyjścia, bo on chce jak najszybciej znaleźć się w autobusie. Zresztą te trasy 7-kilometrowe miały swój urok. Pośpiewałem sobie piosenkę niemonotonną, że ludzie spazmów dostawali (z wyjątkiem kleryków Łukasza i Karola oraz Edyty, za co im serdecznie gratuluję), gadaliśmy o różnych rzeczach, m.in. o śmierci brata Roger’a z Taize (w Kolonii była adoracji w kościele św. Agnieszki i msza o 00.00 w katedrze), o tym, czy jechać w przyszłym roku na Lednicę, albo za trzy lata do Sydney na XXIII ŚDM. Ale wracając do niedzieli. Przenieśliśmy się do atak beznadziejnego sektora, że nic niw widziałem. Pozostały mi jak zwykle telebimy. Msza była ardzo fajna. Kilka razy się pogubiłem, ale to nic. Bardzo mi się podobało rozwiązanie z Komunią Św. Tam gdzie był ksiądz lub szafarz (osoba świecka lub zakonnica) z Komunią Św. tam była żółta parasolka. Łatwo można było wyniuchać, gdzie iść do komunii. Ksiądz Jacek chciał wyjść z Marienfeld jeszcze przed błogosławieństwem, ale myśmy się zbuntowali i zostaliśmy. Ze słów Benedykta XVI wypowiedzianych po polsku pamiętam tylko: „Niech Matka Boska będzie wasza Przewodniczka”. Miły akcent na koniec tego wielkiego święta młodych. Już nie udało nam się nakusić księdza na zostanie na koncercie na zakończenie. Miała wystąpić, tak go opisywali w gazetach, ikona współczesnego młodzieżowego popu, Patrick Nuo (niestety, ja chyba jestem z prehistorii, bo za Chiny nie wiem, któż to jest; ale zostać mogliśmy). Nic. Wracaliśmy. W autokarze byliśmy ok. 16.00 (wychodząc o ok.12.30), wpakowaliśmy się i jechaliśmy w drogę powrotną do Polski.

22.08.2005, poniedziałek
W SMS-ie, który pisałem do taty, poinformowałem go, że będziemy ok. 10. O zmianach planów nie mogłem go poinformować, bo w miejscu, gdzie on się znajdował, kamórka nie miała zasięgu. Zapytacie się, a po co go miałem informować? A bo stała się rzecz nieprzewidywalna. W Katowicach byliśmy już o 6.45. Ojciec przyjechał o 10 i zabrał mnie na wieś do wczoraj.

I to by było na tyle

Meeting World...

(11.08.2005, czwartek)
....przeżyliśmy w biskupstwie Essen, w miejscowości Gelsenkirchen. Miasto to jest wielkości Katowic, ale sto razy ładniejsze (oczywiście Gliwice są ciut ładniejsze od Gelsenkirchen :D). Zostaliśmy zakwaterowani w parafiach: Trójcy Świętej i św. Franciszka. Na miejsce przybyliśmy chyba koło obiadu. Najpierw oczywiście przywitania, przemówienia, tłumaczenia (mieliśmy świetnego tłumacza. Próbka jego najlepszych tłumaczeń: „No, wiecie...ten tego... no...sami przecież zrozumieliście...”Nie robił tak zawsze, ale zdarzały mu się „występy”). Nad budynkiem stołówki parafialnej dumnie łopotały kartki z literkami, które w ostateczności ułożyły się w napis „Serdecznie witamy!”. Jako strawę otrzymaliśmy grochówkę. Byłaby niezła, gdyby nie było tyle pieprzu. Na szczęście do popicia były wręcz nieograniczone ilości napojów gazowanych. Poznałem ks. Bartka (na szczęście Bartłomijea, a nie Bartosza), z którym później będę toczył zażarte boje o to, które miasto jest lepsze: Gliwice czy Katowice (oczywiście musiałem poruszyć ten temat :]. Oczywiście ksiądz nie mógł nie mieć ostatniego zdania, które musiałem mieć ja). Miało być szybko i sprawnie, ponieważ Niemcy już dwa tygodnie wstecz ustalili, kto u kogo będzie mieszkał. Było powoli i sporo zamieszania, bo wszyscy chcieli się zamieniać. Ja przechodziłem łącznie trzy razy (nie chcieli mnie :|). Ostatecznie trafiłem do pani Luisy F. razem z Kubą z Katowic i Hubertem z Tych. Wszystko byłoby nieźle, bo chata bardzo fajna, gdyby nie to, że tylko ja nie umiałem niemieckiego (nawet podstawowych wyrazów), a moi współlokatorzy byli biegli. Dlatego też siedziałem jak kołek przy stole i dostawałem wrzodów żołądka. Czasami sobie ludzie przypomnieli, że istnieję (zawsze myślałem, że jestem trudny do niezauważenia). Do zamieszkania dostaliśmy własne piętro, na które składał się w ¾ pokój z łożem, komputerem, fotelami z podnóżkami, sprzętu stereofonicznego i wielu innych atrakcji. Ten pokój zająłem ja :]. Drugie pomieszczenie to była kanciapa z łóżkiem i wielką szafą. Tam psał Hubert. Kuba natomiast spał na korytarzu na dmuchanym materacu. Dowiedzieliśmy się, że dnia następnego przyjadą do niej jeszcze dwaj Niemcy. Przez pół nocy się martwiłem o to, abym nie musiał z nimi dzielić pokoju, albo żeby to byli geje (pierwsze się nie spełniło, ale drugie...:/). Po południu szliśmy obejrzeć szkołę. Tak, dobrze widzicie- szkołę. Ale to nie była szkoła tj. SP 39 w Gliwicach, ZSO 4 w Gliwicach, nawet nie taka jak salezjanka w Zabrzu. Ta szkoła była niesamowita. Cała z drewna, z drzewami i fontannami w środku, z biblioteką na 10 000 książek usadowioną pośrodku stawu z rybkami. Hala wielkości trzech hal standardowych. Klasy przytulne, ciepłe, z drewna, każda inaczej urządzona, z własnym ogródkiem. Pracownie biologiczne z kompletnym sprzętem, a zwierzaki w gablotkach zadbane. Wieczorem była dwujęzyczna Msza. Po niej gril i bar z sałatkami. A do tego oczywiście darmowa cola lub fanta. O 22.15 rozpoczęła się wieczorna modlitwa. To znaczy śpiewaliśmy piosenki religijne. Po polsku, niemiecku, łacinie, hebrajsku, angielsku chyba też. Jak się rozśpiewaliśmy to skończyliśmy o 23.45. Ale było cudownie. Ta atmosfera. Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że kościół drżał w posadach

12.08.2005, piątek
brzmiał groźnie. By to Dzień Zaangażowania Społecznego. Wyobrażałem sobie najgorsze. Ale było fajnie. Byliśmy w przedszkolu parafii Świętej Trójcy. Zamiataliśmy podwórko, wybieraliśmy piasek z piaskownicy, malowaliśmy obrazy. Mój wyszedł katastroficznie. Tam też narodziło się Radio Kebab. Po obiedzie poszedłem do Consol Parku niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Bardzo ładny park z terenów pokopalnianych. Z budynków kopalni robili właśnie centrum rekreacyjne. Luisa tak nam zaufała, że dała nam klucze do domu, bo ona jechała do sklepu. Niesamowite. Ale w parku za każdym razem, kiedy zaczynałem czytać książkę (J. Patterson, Wielki zły wilk) zaczynał padać deszcz. Więc z czytania zrezygnowałem. Po mszy jechaliśmy do Nordpark w Gelsenkirchen na koncert. Następny genialny park. A ten plac zabaw dla dzieci. Postanowiłem się pobawić genialnie było. Tylko w zjeżdżalni się zaklinowałem (znaczy się nie zaklinowałem, tylko nie chciałem zjeżdżać). Spotkałem Sabinę z ekipą (Edyta, Alicja, Sandra) i poszliśmy w kierunku muszli koncertowej. Obok bramy był byk. Takie rodeo znaczy się. Za darmo. Resztę domyślacie się pewnie sami. Skorzystałem z okazji. Myślałem, że będzie gorzej. Spotkaliśmy grupę z Katowic. A w tej grupie był jeden z bohaterów ŚDM, czyli... MÓZGUŚ. Wtajemniczeni wiedzą o kogo biega. Mózguś też wskoczy na tę „krowę” i kilka chwil później z niej zleciał. Później poszliśmy przed scenę. Grała jakaś kapela. Początkowo nie bawiłem się najlepiej. Jakoś nie umiałem się rozkręcić. Murzyny z RPA się ze mnie śmiały. Tam spotkałem qmpelę Seby, której było chyba Ala. Oczywiście przez kilka godzin się bawiliśmy. A później były sztuczne ognie. Najpierw wielkie odliczanie (10, 9, 8,…) i został naciśnięty wielki guzik (nie ja go naciskałem :/). I poszły... jakieś takie pięć niewiadomo co. Byłem rozczarowany. Pomyślałęm „To oni dwie ciężarówki sprowadzili dla czegoś, co mógłbym na własnym podwórku wystrzelić”. Dalej już nie myślałem, bo rozpoczął się faktyczny festiwal fajerwerków (fff :D). To było jak 20 sylwestrów w Polsce. W pewnym momencie zaczęły płonąć wielkie litery WJT 2005 (Weltjugentag- Światowe Dni Młodzieży) i zaczęli grać Carminę Buranę (wiecie co to, prawda?)

13.08.2005, sobota
miała być wolnym dniem. I była. Poszliśmy do ZOO (kto chciał). Było nieskończone, ale i tak o niebo lepsze od Chorzowa. Zwierzaki miały tam namiastkę wolności. Była też animacja prosto z Alaski w sali-igloo, która się trząsła. Bardzo fajne były też kaczuchy. Po ZOO poszliśmy na obiad. Znaczy się Sabina i Edyta zamówiły sobie włoską pizzę w niemieckiej pizzeri prowadzonej przez jakiegoś Turka. Ja wolałem nie ryzykować. Później poszliśmy do supermarketu (Plusa chyba) i one coś tam kupiły, a mnie było żal kasy (jakżeby inaczej). Po mszy był grill i bar z sałatkami. Przy stole graliśmy w mafię, ale nic z tego nie wyszło. Przy tym samym stole został rozpracowany mój system śmiechu. Jest taki (by x. Bartek): zaczerwienienie, śmiech właściwy, zapowietrzenie, zakrztuszenie

14.08.2005, niedziela
odznaczyła się razoesłaniem na stadionie Schalke 04, czyli na Veltins Arena. W tym miejscu wspomnę tylko, że mieszkańcy mają fioła na punkcie swojej drużyny. Każdy ma obowiązkową całą talię kart z piłkarzami tego klubu, a oprócz tego mają dodatkowo (z Schalke oczywiście): kubki, szklanki, podkładki do szklanek, szaliki, czapki, firanki, spodenki, flagi, itd. Ale wracając do właściwego tematu. Szliśmy na stadion pieszo. To było kilka kilometrów. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie to, że prawie całą drogę lał deszcz. Ale dotarliśmy. Ach, ten stadion. Gdyby takie były w Polsce, to nawet ja bym został kibicem. Na stadionie był koncert i nabożeństwo rozesłania prowadzone przez biskupa Essen. 60.000 ludzi. Wszyscy szaleli i się modlili. Nasza grupa siedziała w sektorze 34. Dla najzagorzalszych kibiców Schalke :D Pod koniec zobaczyliśmy na telebimie naszą grupę, a późneij... MÓZGUSIA!!!! Po powrocie ze stadionu było pożegnanie z mieszkańcami. W domu rodzinki niemieckiej rozmawialiśmy do 1.00. Znaczy się oni rozmawiali, bo ja się tylko przysłuchiwałem. Dostałem prezent. Dwa obrazki z Taize. Świetne obrazki. Okazało się, że Luiza miała dwóch (czy trzech) synów. Starszego z mężem, młodszego z kolesiem, który najprawdopodobniej (95%) był homo, a który przyjechał do nich ze swoim kolegą :/. Ja na szczęście z nimi nie rozmawiałem :D. W nocy przyszło mi na pakowanie. Przy okazji SMS-owałem z Sandrą, Martyną, Anią i ich namiotem :P

Dziś są moje urodzinki...

....ale nie o nich mam zamiar pisać. Chce pisać o temacie zaległym, a mianowicie o mojej pielgrzymce (bo tak się oficjalnie mój wyjazd nazywał) najpierw na Meeting World w biskupstwie Essen, a później na Światowych Dniach Młodzieży w Kolonii. Aby było wam łatwiej czytać mój raport (jak ładnie to ująłem- raport. Oby nie wyszła z tego powieść) podzieliłem go na trzy notki. Pierwsza, czyli ta którą czytacie, zawierać będzie wstęp i czas dojazdu do Gelsenkirchen. Druga notka to pobyt w Gelsenkirchen, no a trzecia to Kolonia. Liczę na sporo komentarzy :P (jaki ze mnie materialista :D)

10.08.2005, godz. 17.00 Jestem w Katowicach i czekam na odjazd autobusu. Znaczy się jest dopiero zebranie. Spotkałem Żółtka (pewna bardzo śmieszna na początku osoba, później mnie przyprawiała o nerwicę), a poza tym widzę mnóstwo kręcących się obcych mi osób. Nie byłem z tego powodu zachwycony. Nawet miałem moment, aby zrezygnować. Rodzice pojechali wcześniej, a ja na Mszę. Kościół pw. Apostołów Piotra i Pawła (zawsze się zastanawiałem, czemu Paweł też jest wymieniany w gronie apostołów. Teraz się zastanawiam, ilu tych apostołów w końcu było :]). Bardzo podobny do nowego Bartłomieja w Gliwicach, tylko ten ołtarz... zniszczyło to cały wygląd. Ale kichać na to. Po mszy wyjazd. Na początku usiadłem sam, ale chwilę potem przyszły dwie dziewczyny i poprosiły mnie, abym usiadł gdzie indziej, bo one chciałyby usiąść razem. No, cóż nie miąłem innego wyboru. Okazało się, że jedynym wolnym miejscem dysponowała Sabina N., siostra mojego qmpla z podstawówki Marcina N. Jako, że najpierw musiałem rozeznać się w sytuacji, siedziałem koło niej jak, jakbym połknął kija. Dopiero SMS, który brzmiał: „Bartek (albo szyna, już nie pamiętam- przyp. autora) wyluzuj, to tylko moja siostra” w/w Marcina N. przyniósł trochę odwilży w stosunkach ja- reszta świata. Później Sabina żałowała, że poprosiła brata o interwencję, no ale już było za późno. Rozgadałem się. Gadaliśmy do przejścia polsko-niemieckiego. Później nastąpił czas snu. I to chyba było na tyle. c.d.n.

piątek, 15 lipca 2005

Nareszcie...

....zakończyłem sprzątanie pokoju. Chociaż właściwie nie pokoju, a biurka. To była poniekąd tragedia, a poniekąd ciekawe przeżycie. Zacząłem tą syzyfową pracę 5 lipca br. Skończyłem 13 lipca 2005. Myślałem w pewnych momentach, że padnę. Pierwszy ruch: wywaliłem wszystkie papiery i inne tego typu rzeczy na podłogę w pokoju. Był to ruch bardzo zły. A to z tego powodu, że przez najbliższe 8 nocy musiałem spać na połówce mojego łóżka. A mówię wam- nie należy to do przyjemności. Najpierw zrobiłem wstępną selekcję, czyli powywalałem gazety, czasopisma i zeszyty, które nie są mi na nic potrzebne (uprzednio wycinając te artykuły, które mogą mi się to czegoś przydać). Wyszło mi, tylko z tego papieru, prostopadłościan (wsadzałem do kartonu) o wymiarach 48cm´35cm´20cm i wadze 12kg. Przypominam, że pochodzi to z szafek biurka o łącznej pojemności (nie licząc szafek na podręczniki) 73cm´36cm´42cm. Przypominam, że trzeba od wymiarów półek odjąć grubość desek, a także pojemność, którą obejmowały rzeczy, których do kartonu nie wrzucałem (ok. 50% całej pojemności). Trwało to dwa dni. Musiałem przecież wszystkie te gazety przeczytać, wybrać artykuły, wyciąć je i poukładać w taki sposób, abym nie musiał ich po
całym pokoju szukać. Potem nadszedł etap II. Podzieliłem wszystko na 15 kategorii, kupiłem teczki (zdzierstwo- 60gr w hurtowni, a w Tesco później kosztowały 48gr) i rozpocząłem podział właściwy. Brałem do ręki jakiś artykuł. Przeglądałem go z obu stron. Niepotrzebne artykuły przekreślałem żółtym lub zielonym mazakiem. W razie potrzeby (której wymagały prawie wszystkie materiały) przycinałem je, aby nie wyglądały jak pogryzione. Następnie zszywałem je zszywkami (jeszcze mi zszywacz nawalił i musiałem pół dnia się męczyć, aby go do stanu używalności doprowadzić) i układałem na miejsce jego przeznaczenia, czyli pod karteczki z wypisanymi kategoriami. Ile to razy zdrętwiały mi to bólu nogi od wygibasów na podłodze. Niestety musiałem to robić na podłodze, ponieważ biurko tesh było zawalone. Ogólna segregacja materiałów trwała dni pięć. Myślałem, że zaraz szlag mnie trafi, kiedy moja kochana mamusia przyniosła mi dodatkową stertę gazet, abym sobie przejrzał. Ale udało mi się. Przeszedłem w końcu do etapu III. Myślałem sobie: „Spoko. Pójdzie raz, dwa, trzy”. No i poszło. Trzy dni. Brałem każdą kategorię, przygotowywałem teczkę, roiłem spis i odkładałem na półkę. Po skończeniu tego etapu nastał finisz. Musiałem poukładać/powyrzucać/wcisnąć bratu lub mamie całą resztę biurkowej hołoty. I kolejne trzy dni. Teraz już pokoik jest prawie czysty. Teraz tylko potrzebuje kilka kosmetycznych spraw. A wtedy wszystko będzie pisane, poukładane, na swoim miejscu i będzie git. Tylko nie wiem jeszcze co zrobić z Newsweekami, bo nigdzie mi się nie mieszczą. Sto numerów z 2003, 2004 i 2005 czekają na swoje miejsce. I tak oto wyglądają porządki w moim pokoju. Przeprowadzam takie raz na rok.
To chyba jest moja przedostatnia nota podczas tych wakacji. A to z powodu, że za kilka dni wyjeżdżam na wieś do końca miesiąca, a później... Welcome Kolonia & Światowe Dni Młodzieży. W takim razie do zobaczenia

P.S. Jak na parafii w Niemczech będzie komputer z dostępem do Internetu, to może napiszę małe sprawozdanie. Może.

środa, 6 lipca 2005

I rozpoczęły się...

...WAKACJE 2005. Jak zapewne zauważyliście, mój blog został wykasowany aby teraz zostać ponownie przywróconym do życia. Jak chcecie możecie w komentsach pisać mi swoje linki. Możecie w ogóle nie pisać komentarzy, nie dbam o to (na razie). Skończyło się gimnazjum. Muszę was poinformować (o czym, pewnie już wszyscy wiecie) o tym, że nie będę chodził jush do salezjanów. Od 1 września przez następne trzy lata będę uczęszczał do II Liceum Ogólnokształcącego im. Walerego Wróblewskiego w Gliwicach przy ul. Walerego Wróblewskiego 9. Chodzę do klasy If z rozszerzoną historią i wiedzą o społeczeństwie. Z moimi marnymi 148 punktami z rekrutacji (nie dodali mi 10 punktów za olimpiadę :/) jestem w drugiej albo w trzeciej dziesiątce w klasie. W salezjanach byłem czwarty w szkole. No ale cóż... jak spadać to z wysokiego konia. Czy jest mi żal?? Na pewno trochę jest. Już nie będę przegrywał z Anią A., planował intryg przeciw m.m. z Bogdanem B., bił się na Międzynarodowe Znaki Pokoju z Agnieszką B., darł koty z Martyną B., naśmiewał się z fryzu Szymona C., „bodajżował” z Agatą C., prowadził galerii ławkowej z Anią C. (ale dbaj o nasze dzieła sztuki :P), masakrował (niespecjalnie oczywiście) Michała D., zastanawiał się nad momentem w którym do klasy wpadnie Michał D., maltretował (co robiłem jednak rzadko) plecaka Adama G., doszukiwał się nieistniejących rozwiązań z Marcinem G., kłócił się i jednocześnie godził (choć ostatnio popsuły się nasze stosunki) z Sandrą G., obżerał się czereśniami Dominiki G., kłócił się o ustąpienie miejsca w autobusie z Wioletą J., porównywał się wzrostem do Damiana J., docinał (co zresztą działało obustronnie) Marcie J., okazywał względnego spokoju na wyzwiska Oliwera K., DJ-ował z Michałem K., ps. Camara, dziwił się na widok srebrnych spodni Michała K., ps. Koza, odbierał podręczników przed lekcją biologii Ani K., dyskutował o wszystkim i niczym z Sebastianem L., prowadził ostrej wymiany zdań z Wioletą Ł., obgadywał wszystkich na przystanku z Agatą M., wściekły na Marka M. za to, że bezczelnie śmie istnieć, „łapał” Olgi O. w momencie utraty przytomności, wypowiadał bez zająknięcia pseudo Pawła O., prosił Patrycji P. o podanie ołówka na polskim, denerwował non stop Jędrzeja P., pitongował i didongował Ani R., gonił Karola S., śmiał się z Mariuszem S., wpadał na pomysły godne tylko Łukasza S. i bił się na poduszki z Bogną W. Nie będę jush tego robił. Zapewne zatęsknię za tym, za wami. Ale cóż, nie można się za mocno do ludzi przywiązywać, bo się nie będzie mogło od nich oderwać. Może i oto chodzi, ale ja musze zmieniać co jakiś okres czasu środowisko. Ale zawsze będę o was pamiętał, może od czasu do czasu wpadał na Helenkę. Za kim będę tęs... nie, tęsknił to za duże słowo w stosunku do nauczycieli :]. Napiszę inaczej. Szkoda, że już nie będzie mnie uczyć p. (UWAGA! Nie przecierajcie monitorów, tu naprawdę tak pisze) Bożena O., z którą, choć darłem koty to szanowałem i cenię ją za to, że mnie polskiego nauczyła, p. Jadwiga O.- nie będzie prac rocznych ;-( ani swobodnych pogadanek na różne tematy, p. Barbara J. I szkoda, że nie usłyszę już jej uszczypliwych komentarzy. I tych nauczycieli jest mi najbardziej szkoda. Nie napiszę, których mi nie jest szkoda, bo po pierwsze, nie chcę sobie zaśmiecać głowy nimi, a po drugie zapewne przypuszczacie, za kim tęsknić nie będę :P. Ale teraz w końcu będę chodził do Gliwic, będę miał więcej konkursów, będę nastawiony na histę i na wos, na których mi to przedmiotach najbardziej zależy, będę miał w miarę blisko i wiele wiele innych korzyści. Wybaczcie, że wybrałem akurat tę opcję, ale każdy z nas jest egoistą i najpierw patrzy na siebie, później na innych. Do zobaczenia i życzę udanych wakacji.

czwartek, 21 kwietnia 2005

Annuntio vobis gaudium magnum...

...Habemus nominazione Złote Dekle. Tak. Złote Dekle. A cóż to takiego, spytacie??? Złote Dekle jest to nagroda przemysłu prześmiewczego. Nie jest to nagroda obraźliwa (chyba, że...). Nagradzamy osoby oryginalne, z pomysłem na życie, lub po prostu mające niewielkie wpadki w przeciągu nawet trzech lat, jeżeli wpadki były znaczące. Więc nie cieszcie się }:-]. Każda nominacja jest akceptowana przez 2 członków Trójstronnej Komisji Wszechobligatoryjnej Górnego Śląska ds. Nominacji, Przebiegu i Organizacji Międzynarodowej Nagrody ”ZŁOTE DEKLE”(w skrócie: TKWGŚdsNPiOMNZD :D). W skład jej wchodzą:

magister półinżynierii ułamkowoniesprecyzowanej szkolnej Magdalena Kruk (w zastępstwie Magdalena Galasik)- Rzecznik TKWGŚdsNPiOMNZD na okręg Gliwice i V-ce Przewodnicząca (w jeszcze większym skrócie RTKWGŚdsNPiOMNZDoGiV-ceP)

doktor inżynier sportów nieakredytowanych przy GZBKOl Sebastian Lange- Rzecznik TKWGŚdsNPiOMNZD na okręg Zabrze z Okolicami oraz Szef Dialogu z Konsultantem Naukowym i V-ce Przewodniczący (w skrócie RTKWGŚdsNPiOMNZDoZzOoSDzKNiV-ceP)

oraz
profesor doktor prawiehabilitowany spraw niezwykłych i parapsychologii pracy neuronów w mózgu muszki owocówki Bartłomiej Szymkowiak (po pierwsze: to ja; po drugie: oklaski :P)- Przewodniczący i Główny Organizator TKWGŚdsNPiOMNZD ds. Nominacji, Ustalania Kategorii i Akredytacji Nagród Specjalnych przyznawanych przez TKWGŚdsNPiOMNZD oraz Główny Prawnik Organizacji Stojący na Straży Dochowania Tajemnicy Nominacji i Nagród Specjalnych (skrót może sobie darujemy... albo nie. Oto on: PiGOTKWGŚdsNPiOMNZDdsNUKiANSTKwGŚdsNPIOMNZDoGPOSnSDTNiNS)

Nasza trójka czuwała nad prawidłowym przebiegiem całego wyboru nominatów.

Złote Dekle składają się z 23 kategorii (m.in. Hasło, Kaznodzieja, Anomalia, Zgrabność, Bystrość, Dialog, Postać, Chamstwo, Wygląd, Pseudo, Irytacja, Piosenka, Perwersja, Przedmiot, Choroba, Uczeń, Zdjęcie, Rodzeństwo, Najlepsze wyjście z klasy, Inkwizytor, Skład, Podnieta oraz cud organizacyjny), Grand Prix, nagród specjalnych i Nagrody Publiczności. Oto one:
Hasło:
Ej Dżej
Michał K.,ps. Koza
p. Pustulska
Łukasz S., ps. świetlik
Postać
Adam G., ps. Mientky
stary camary (oryg.)
m.m.
x. Amadeusz Szczota
Dialog
camara&barył
camara&sandra
aneta&mariola
laine&walencka
Bystrość
p. Marmalak, ps. szmata
Adam G., ps. Mientky
p.Nowak
Anna R., ps. taśtasiek
Zgrabność
Sandra G.
Michał K.,ps. Koza
m.m.
Jędrzej P., ps. barył
Anomalia
Martyna B.,ps. Princess Of Silicon(zwana dalej POS)
dynia
Adam G., ps. Mientky
coastal
Wygląd
Rafał J., ps. Janiol
dynia
Michał K., ps. Camara
m.m.
Perwersja
POS
kaja
komada
Agata M.
Śmiech
Marcin G., ps. szerlok
Michał K., ps. Camara
Agata M.
Jędrzej P., ps. barył
Kaznodzieja
x Amadeusz Szczota
zombi
xSW
cholewa
Inkwizytor
x. Amadeusz Szczota
Jan S. (wyszedł z worka – inteligentyny żart bazujący na polskim przysłowiu :D)
Sebastian L.
Jędrzej P., ps. barył
Uczeń
Michał D., ps. Dodo
Oliwer K.
m.m.
Łukasz S., ps. świetlik
Pseudo
(podoawane pseudonimy)
cyrkiel
DJSPPKHPO
mientky
POS
Zdjęcie
Bogdan B.
POS
Michał K., ps. Camara
Oliwer K. (jako autor)
Choroba
dynia
Adam G., ps. Mientky
Sandra G.
Damian J., ps. M7ody
Piosenka
jezus
sandra&POS
Jędrzej P., ps. Barył
vMonika
Chamstwo
Bogdan B.
Marcin G., ps. Szerlok
Oliwer K.
Jędrzej P., ps. Barył
Irytacja
POS
Ej Dżej
Sandra G.
Anna R., ps. taśtasiek
Przedmiot
biologia
fizyka
j.polski
religia
Najlepsze wyjście z klasy
Adam G., ps. Mientky
Sebastian L.
m.m.
Tomasz P., ps. Laine
Rodzeństwo
baryły
taśtaśki
(p)opioły
romany
Skład
Cnota’s Team
LSO parafii Miłosirdzia Bożego
peNdzele
Team Work On The TEST GIMNAZJALNY (w skrócie TWOTTG)
Cud organizacyjny
ciastko dla Afryki kl. IIIA
moje bierzmowanie
II etap olimpiady geograficznej
brak,ale może dojść :P
Grand Prix
jańczyk
Daria, ps. Gorący kubek
barył&mientky
Natalia, ps. SS-man
oraz wszyscy nominowani w reszcie kategorii (ci u gory to są jednak zdecydowani faworyci :P)
Nagroda Publiczności aby zachować tajność głosowania PiGOTKWGŚdsNPiOMNZDdsNUKiANSTKWGŚdsNPiOMNZD razem z RTKWGŚdsNPiOMNZDoZzOoSDzKNiV-ceP i RTKWGŚdsNPiOMNZDoGiV-ceP zdecydowali, że głosy mają być przesyłane na e-mail zlote_dekle@poczta.onet.pl (głosowanie trwa do dnia rozdania nagród)


Tak oto przedstawiają się wyniki nominacji Złotych Deklów. Jak się wam podoba, to kul, jak nie, to macie pecha. Możecie się wyżyć wysyłając skargi i zażalenia na zlote_dekle@poczta.onet.pl . Resztę komentarzy można umieszczać pod notką.

P.S. Pamiętajcie, że mamy dużo nagród specjalnych, a więc STRZEŻCIE SIĘ bo nie wiecie co TKWGŚdsNPiOMNZD na was znalazło, znajduje lub znajdzie :]
P.P.S. prośby o wywiady i inne tego typu także wysyłajcie na zlote_dekle@poczta.onet.pl aby było trochę porządku :P

poniedziałek, 3 stycznia 2005

Pierwszy w dzie w szkole...

...po Sylwestrze. Cę^ mog powiedzie?.. a w??ciwie napisa? Je?li napisz? ? nie chcia? mi si i? do instytucji, kt?a obni? morale wi?szo?ci obywateli i obywatelek ?wiata, kt?a zawsze ma za ma? pieni?zy, zwanej pęR-popularnie szkoŠX, to nie napisze nic nowego. Sylwek mi minŤR normalnie. Znaczy to, ? siedzia?m w chacie. Chcia?m i? na Plac Krakowski, ale nie mia?m towarzystwa. Jedna osoba wyjecha? na krakowski..., ale rynek. Stwierdzi?, ? jest samotna. No, cę^ 170.000 ludzi to garstka dla niej. Ca? Bytom, ale z drugiej strony... a zreszt? nie b? filozofowa? A wi?, na tym Sylwestrze ogl?a?m TV. Najpierw ogl?a?m na TV4 beznadziejnie g?pi, a zarazem ?mieszny film (dwa nast?ne zdania tylko dla widz? od lat 18 :]) ?Mrowisko w gaciach?. W kilku s?wach: by sobie m?dy, kt?y rozmawia z w?snym przyrodzeniem, kt?e domaga? si wspęR?cia (m?dy mia 15 lat). Mia si kocha z Pamel Anderson, ale postawi na ?z przodu plecy, z ty? plecy, Pan B? stworzy j dla hecy?(czy by to dobry wyb?? Mnie nie pytajcie). P?niej pęRnoc. Wypi?m lampk szampana i wyszed?m na balkon. Pe?o fajerwerk? itp. M? pies dostawa sza? w ?zience, w kt?ej by zamkni?y. I to tyle. Reszta nic ciekawego. Dzi? przychodz do szko? i, o dziwo, pierwsz osob? kt? spotykam nie jest gatunek cz?wieka simili homine mzykus byzkus*. Wobec tego ciecia zastosowa?ym tylko Argumentum ad baculum**. Niw wiem, nie umiem tego czego? ?cierpie? Ale dla dobra nauki musze go poddawa ca? czas obserwacjom. Ciĺ˝kie jest ?cie biologa-amatora :]. Zaczĺąo si sŠ“wko. Pomin szczegęR, ? nikt nie chcia s?cha x. Zombiego. Uspokaja i uspokaja? Ale nic z ego. ZaczŤR gl?zi? Te jego gadanie przez nosem z szybko?ci zdenerwowanego flegmatyka jest nie do pobicia. Na WF-ie wygrali?my. Na przerwach mi?zy lekcjami tworzy? si zatory na ??ch naszego starego, niszczej?ego klocka z dobudowanymi ?apartamentami? ze wst?em tylko dla wybranych (czyt. Zaczĺąy si tworzy grupy dyskutant? zatykaj?ych przej?cie przez korytarz naszej szko?). Na matach nic ciekawego. Na gegrze nie by? p.Kiermaszyk przez pęR godziny, jak wesz? to na nas narycza? i zaczĺąa pepla? Na polaku dowiedzia?m si? ? mam Olimpiad 06.01 a nie 14.01. Zdarza si i tak, ale fakt nie przeczytania ani jednej ksiŤ^ki nie napawa mnie optymizmem. Na polaku oddawa? sprawdziany i sta? si rzecz straszna, na kt? jestem wielce oburzony. Kiedy by?m w WC (my?m r?e) to Camara i Sandra (cho nie jestem pewien) wycieli w spos? bezczelny kartk z mojego zeszytu, na kt?ej mia?m napisany spis lektur. Gdyby chocia obci?i prosto, ale pal licho! Najbardziej mnie wkurzyli tym, ? kartk t przekazali wspomnianemu wy?j simili homine mzykus byzkus. To b?zie mi trudno wybaczy? Ale spr?uj? Ale czemu jemu? Temu ostatniemu debilowi ?! Nie mogli?cie tego poda komukolwiek innemu? Dobra, zako?zmy t spraw? W autobusie gada?m z p. Mordochwerk? KONIEC ???????????????????? Prawie wszystkie osoby i zdarzenia przypadkowe*** 7. Mo?sz uczy si polegania na Bogu ufaj? swojemu przyjacielowi albo te uczestnicz? w zmaganiach innej osoby. Uwierz, ? B? ci zsy? przewodnik?, kt?ych potrzebujesz Dzi?, na pro?b? imi Wiola (zg?szajcie nowe propozycje): Etymologia: imi pochodzenia w?skiego oznaczaj?e kwiat fio?a. W Polsce pojawi? si dopiero w XIX wieku w formie Wioleta. Obecnie prze?wa najwi?sz popularno??Charakterystyka:do?c ?two przystosowuje si do nowego towrzystwa i sytuacji. W ?ciu jej jest o tyle ?twiej, ? romantyczne marzycielstwo potrafi ŠXczy z zainteresowaniem sprawami materialnymi, a wra?iwo? estetyczn z zami?waniem do wyg? (Wiola nr1- idealnie pasuje, nr2- nie wiem). Ponadto ma dar wnoszenia harmonii i stabilizacji w ?cie os?, z kt?ymi jest uczuciowo zwi?ana (nie wiem, nie by?m).Nigdy jednak nie jest pewna uczucia swego partnera i pragnie cz?to s?sze zapewnienia o jego mi??ci (a ile to razy prawie p?ka?, ze on si do nich ni odzywa itp. Itd.). Ma predyspozycje do zawodu aktora, prawnika, ekonomistki, ksi?owej i pedagoga. Pozdrowienia dla: Ani A., ps. Azjata, Bogdana B. Agnieszki B., Martyny B.,ps. Bzdaczka, Szymona C., ps. Cichy, Agaty (Jagi :D)C., Doroty C., ps. Timiri, Ani C., Micha? D., Adama G., Marcina G., ps. Szerlok., Sandry G., Dominiki G., Wioli J., ps. Janiolowa, Damiana J., ps. Banan, Marty J., Oliwera K., Micha? K., ps. Camara, Micha? K., ps. Koza, Ani K., Wioli ? Seby L., Agaty M., Olgi i Paw? O., Partycji P., J?rka P., ps. Bary? Ani R., Karola S., Mariusza S., ?kasza S., Bogny W., Piotra B., ps. Bina, Piotra C., Karoliny D., Kingi G., Kubi G., Magdy G., Ka?ki H., Beat K., Oli K., Magdy K., Marcina N., Tomka P., Agnieszki S., Anety T., Micha? W., Marceliny W., Natalii, ps. SS-man, Marychy, Darii, ps. Gor?y kubek oraz wszystkich ludzi, kt?zy nosza skarpetki nie do pary. * (?c.)podobny cz?wiekowi mzyk-bzyk ** (?c.)argument kija *** wyj?ek to na pewno Sandra, camara i simili homine mzykus-bzykus :D

Pierwszy dzień w szkole po świętach

Witam. Dziś był pierwszy dzień w szkole po Wielkanocy. Pierwsza była rela. Dokańczałem lekcję. Na szczęście wyprosiłem mzyka- bzyka za drzwi. Miałem szczęście. Ale nawet mi się to spodobało. Będzie trzeba przygotować jeszcze jakieś inne lekcje... . Dobra, dobra, żartowałem. Dziś dowiedziałem się, że mzyk-bzyk czytał notkę o sobie. Szkoda, że nie skomentował :D. No ale cóż,... dziś do galerii stworów, stworków i potworków dołącza gatunek hominidus ferrum bzdakus. Polska nazwa- hominid żelazowy bzdok :D. Jest to pół-człowiek o cechach innych niż przedtem odkryte przeze mnie stwory. Jest to gatunek chamski, bezczelny, niemiły, sadystyczny.Choć trzeba przyznać, że czasami ma przebłyski i da się z nim wytrzymać. Ale nie będę się rozpisywał. Chce dodać aneks do mzyka-bzyka. Jest on gorszy od hominida żelazowego bzdok- jest mściwy, obrażalski i wogóle be. A powracając do szkoły. Maty nie było tylko bibliotekarka kazała nam napisać wypracowanie o książce. Durne babsko !. Technika przeszła spokojnie, angol mógłby też tak przejść, gdyby nie hasło wypowiedziane, jak twierdzą różne źródła, choć nadal jest to informacja niepotwierdzona, przez Sebastiana L.: masturbacja. Na religii rozumiem, na biologii też, ale na angolu. Wywiązała się rozmowa i to by było na tyle. Teraz się zbieram do kościółka, dlatego nie będzie żadnych myśli. Pozdrowinka dla wszystkich razem i z osobna !!!